– Będziemy
miały gościa – wycedziłam, zanim zapiekankę popiłam czarną
herbatą z cytryną. Ta, jako zupełnie jedyna, jedyna na świecie
rzecz, wychodziła Eriko perfekcyjnie. Odwróciła się podczas
słodzenia swojej garstką stewii i spojrzała na mnie z
wybałuszonymi oczami.
– Kto
to? Kto to, Mia?! – nawet nie wiedziałam, że jej ekscytacja
nadejdzie tak szybko. Każde jej kolejne słowo miało więc być już
salwą zdań przy podniesionym tonie. Przegryzłam powoli suchy i
zupełnie bez smaku zlepek białego ryżu przekładanego jabłkami,
zbyt opychający i syty jak na śniadanie zresztą.
– Wyluzuj
– rzuciłam szybko, by dała mi spokojnie przełknąć, po czym
dodałam. – Zobaczysz sama.
Wewnętrznie
czułam, że piszczy w środku. Wymalowała niepohamowany uśmiech, a
pogodna twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej niż zwykle.
– Kolega?
– Polubisz
go – powiedziałam, wsuwając kolejną porcję widelcem. Jak
cudownie, że mama przysłała mi go w pierwszej paczce zaraz po
przyjeździe do Japonii. Gdybym miała nabijać tę drobnicę
pomiędzy pałeczki, chyba wybrałabym ściąganie go z talerza
palcami.
– Polubić?
– wypowiedziała to jakby z odrazą, wyginając przy tym usta. –
Nie mogę go lubić, skoro
już ty go lubisz –
intonowała odpowiednio wyrazy,
jak gdyby słownie chciała ująć je w cudzysłów. Wywróciłam
oczami.
– Błagam
– tłumaczyłam jej. – Przede wszystkim to on lubi jedzenie.
Kocha wręcz.
Jej
oczy zalśniły. Otworzyła je szerzej, pewnie nawet nieświadomie.
Jednak niemalże tak samo szybko, jak się pojawił, nagle ten wyraz
zanikł i pojawiła się panika.
– Cholera,
Mia, dlaczego mówisz o tym dopiero teraz? Zwariowałaś? – ha, a
to dobre. Tym bardziej, że to ona przechodziła fazę utajonego
szału, wymachiwała rękami, a czerwone, drewniane koraliki na jej
szyi podskoczyły. – Ile mam czasu?
– Tak
dokładnie to nie wiem – przerwałam, wskazując na nią sztućcem
i oparłam brodę o wierzch dłoni. – Może właśnie wcale.
– Masz
go przyprowadzić, Mia! W innym wypadku poważnie się na ciebie
obrażę – dodała i zapewniała mnie gestami. – Już nawet wiem
co zrobię!
Pokręciłam
głową, przypatrując jej się z uśmiechem.
– Ale
w zwiększonej ilości. Co najmniej trzykrotnie.
Podbiegła,
wykrzykując nieartykułowane dźwięki i utuliła moją głowę do
swojej piersi. Poczułam zapach drzewa sandałowego jej swetra o
łososiowej barwie.
– Brzmi
jak wyzwanie. Przyjmuję – odparła, znikając na chwilę w pokoju,
z którego przyniosła potężny segregator. Po drodze wypadło kilka
zapisanych jej sporej wielkości, ledwo czytelnym pismem kartek.
– Jesteś
całkiem niezawodna – rzuciłam jej pokrzepiająco i spoglądając
na nią znacząco, zabierałam talerz i postawiłam go w zlewie. Nie
miałam czasu zbytnio na jego opłukanie, a poza tym Eriko w wirze
tego szaleństwa nie przeszkadzały takie drobnostki, których
pozbywała się w trakcie pałaszowania kuchni. Rozłożyła wielka
niczym księgę listę przepisów na stół i otworzyła na
odpowiedniej stronie. Nie byłam przekonana, czy chcę wiedzieć, co
mnie czeka, więc nawet nie próbowałam zerknąć na tytuł. Wyszłam
więc, oznajmiając jej, że Atsushi czeka już przy centrum
handlowym, przy którym wyrzucili go rodzice.
Cieszyłam
się cholernie na samą myśl o tym, że zobaczę znajomą twarz po
czasie, którego być może nie było jakoś strasznie dużo, ale
leciał mi zdecydowanie i uporczywie zbyt wolno. Naprawdę, tym samym
nie poznawałam nawet samej siebie, ale coraz ciężej było mi tu
znosić cokolwiek. Poza tym, że całą sobą w ogóle nie
wpasowywałam się w schemat Japonii, w momencie, w którym nie było
obok Tatsuyi czy Murasakibary moje życie, nie tylko to towarzyskie,
wypadało fatalnie. Nie mogłam też lepiej trafić w kwestii
współlokatorki, która uniemożliwiała mi zachowanie pewnych sfer
prywatności i zaszycie się w głuchej ciszy swojego tymczasowego
pokoju, ale nawet to nie wypalało, bo zaczęłam rozpatrywać
pomysł tego przyjazdu jako nieudany i rozmyślałam coraz poważniej
powrót na jeden miesiąc do domu, do czego w zasadzie od pierwszego
dnia w Tokio przekonywała mnie mama.
Musiało
padać w nocy, bo z liści soczystozielonych drzew skapywały
kropelki wody, a na mokrych chodnikach co jakiś czas przeskakiwałam
kałużę wody. I mimo że niebo zakrywały kłęby chmur,
wystarczyła mi sama czarna, bawełniana bluza, by nie czuć chłodu
wilgotnego powietrza.
Dotarłam
na miejsce na pewno po ponad trzydziestu minutach. Tymczasem
Murasakibara siedział na płotku tuż obok wielkiego budynku centrum
handlowego. Zauważył mnie zanim zaczęłam wymachiwać rękami w
jego stronę i z opadniętymi powiekami wsuwał w buzi cebulowy
krążek. Bez słowa rzuciłam się na postawne ciało chłopaka,
oplatając je ledwo ramionami i klepiąc odruchowo jego plecy.
– Twoja
droga trwała pięć paczuszek, Mia. Wiesz ile to jest? –
powiedział bez emocji.
– Jakieś
piętnaście minut? – ukróciłam celowo niby strzelając i beztrosko błądząc
wzrokiem po ziemi.
– Masz
słabe poczucie tej jednostki czasu – stwierdził, przeżuwając
czerwonego szklaka na drugą stronę. – To o wiele więcej.
– Gdzie
idziemy? – zapytałam ignorując jego stwierdzenie, a przy okazji
odwieść jego temat w najbardziej skuteczny sposób, jaki tylko
mogłam. Dokładnie wiedziałam, na co nakieruje go jego
nieskomplikowany w jednej kwestii umysł, słysząc za chwilę:
– Chcę
coś zjeść.
– Załatwiłam
obiad, więc...
– To
nic nie szkodzi, Mia. Jeść można cały czas – oznajmił mi,
wsuwając kolejny kawałek do ust. – Wtedy też będę miał
ochotę.
– A
teraz musimy? – dopytywałam, bo szczerze nie miałam już zanadto
ochoty, będąc zaledwie po śniadaniu. Znając życie i będąc w
innym miejscu na świecie, gdybym tylko się nie najadła, marzyłabym
o dopchaniu się czymś sytym i tłustym, a do tego z pewnością
niezdrowym. Jednak mój ciąg nieobfitego jedzenia trwał zbyt długo,
dlatego i mój żołądek wyraźnie się do tego przyzwyczaił.
Miałam ochotę jedynie na jakiś owocowy koktajl. – Nie chce mi
się.
– Ty
nie musisz – skomentował jedynie, ignorując moje przewalanie
oczami w geście poddania.
Zaszliśmy
więc do pierwszej, zauważonej przez nas knajpki, skąd Atsushi
wziął sobie dwie długie bagietki nadziewane pokładami bekonu,
jajek i majonezu. Wyglądał naprawdę zabawnie, trzymając je osobno
w dłoniach, kiedy na jego nadgarstku bujała się jeszcze drobna
reklamówka ze słodyczami na potem. Poproszenie mnie o potrzymanie
czegokolwiek w ogóle nie wchodziło w grę.
– I
co, Mia? Idziemy już na ten obiad do Ciebie? – zapytał, będąc w
połowie drugiej z bułek.
– Nie,
Eriko na pewno jeszcze wszystkiego nie zrobiła – zorientowałam
się też, że kierujemy się… nigdzie. Nie wiedziałam zupełnie,
co mogłabym mu tu pokazać. Mimo, że mieszkałam tu bite trzy
tygodnie, on prawdopodobnie był w tym mieście o wiele razy więcej
i znał je też pewnie o wiele lepiej niż ja sama.
– Strasznie
się guzdrze – stwierdził leniwym wzrokiem mknąc wzdłuż
kanapki, po czym ugryzł ją.
– Wyluzuj,
dostaniesz kolosalne porcje zupełnie za darmo –
skwitowałam. Taka była też prawda – Eriko nigdy nie żądała
ode mnie pieniędzy za podane mi dania i nigdy też nie usłyszałam
od niej niczego, czym mogłaby mi to sugerować. To tylko
potwierdzało, jak bezinteresowną osobą była i dlatego przy każdej
możliwej okazji pytałam, czy zwyczajnie czegoś nie potrzebuje, by
zrekompensować jej szczodrość w postaci kupowania potrzebnych
produktów. W tym akurat zgrywałyśmy się bardzo dobrze, choć u
niej najprawdopodobniej wynikało to z życiowego roztrzepania niż
niechęci wyzyskiwania przez nią wydawanych na mnie pieniędzy.
– Ile
będzie to trwało? Nie mam dużo czasu – przekomarzał się.
– A
ile dokładnie?
– Rodzice
poszli załatwić kilka spraw, mama mówiła coś o zakupach. Pewnie
jakieś trzy godziny.
– Wyluzuj,
zdążymy – bo tak było w zasadzie. Wiedziałam, że Atsushi nie
chce brać udziału w żadnej z tych rzeczy. – Nie mogłeś po
prostu zostać w domu?
– Obiecali
mi potrójnie serową ucztę w jednym miejscu po powrocie,
jeśli z nimi pojadę.
No
tak, zapomniałam. Jak w ogóle
mogłam zapomnieć o tak istotnym czynniku?
Nie
twierdziłam, że państwo Murasakibara nie mieli doświadczenia,
wychowując czwórkę dzieci, jednakże stopień rozpieszczenia
najmłodszego z nich, z tego co udało mi się zauważyć, był
nieporównywalny do całej reszty. Udało mi się to odnotować
podczas kilku odwiedzin jego progów razem z Tatsuyą. Aktualnie,
czyli od momentu skończenia przez Himuro liceum, Atsushi
przesiadywał u mnie całymi dniami, kiedy nie chciało mi się
wracać do domu, musiał przed tym najeść się i odpocząć albo
czekał na podwózkę wracających z pracy rodziców.
Tymczasem
szliśmy przed siebie, zahaczając o psi park, który znałam
zdecydowanie najlepiej i który na Atsushim nie robił takie wrażenie
jak na mnie, pałaszując w tym czasie opakowanie słonych krakersów.
Potem
udaliśmy się dalej przez kolejny park, o wiele większy, idąc
między coraz gęstszymi drzewami, a kiedy w końcu się z stamtąd
wydostaliśmy, minęliśmy jakąś halę, na której podobno kiedyś
grał, a potem wstąpiliśmy do jednego sklepu po puszki coli.
Podczas kolejnego podejścia o wymyślenie czegokolwiek, by nie
spędzić tego popołudnia na nużącym łażeniu i obmyślając
drogę powrotną wpadłam na coś, czego nie spodziewałam się, że
mogłabym zupełnie nie brać pod uwagę wcześniej. Mój umysł
nagle przeszyła jedna, jakże spostrzegawcza myśl. Wyszukałam
odpowiednia pozycję w kontaktach i przesunęłam palcem odpowiednio
wzdłuż linii prostej na wyświetlaczu.
– Co
robisz? – zapytałam na wstępie, wsłuchując się dokładnie, by
nic nie umknęło mojej uwadze i nie próbował skutecznie mnie
okłamać.
– Mia?
Czego chcesz? – odpowiedział pytaniem.
– Jesteś
na boisku?
– Jestem
zajęty – sprostował niskim tonem, wyczuwając, że standardowo
wyprowadziłam go z równowagi samym połączeniem, zawracaniem
głowy, zadawaniem niepotrzebnych pytań i w ogóle samą sobą.
– Czyli
wychodzi na to samo – wywnioskowałam dumnie, oznajmiając mu. W
tym samym czasie Atsushi uniósł znudzoną twarz znad puszki i
zerknął w moją stronę, wyraźnie orientując się, że mówię,
ale nie do niego.
– Nie
denerwuj mnie. Po co dzwonisz? – odezwał się głos w aparacie.
– To
się okaże – stwierdziłam luźnym tonem, po czym dodałam,
kończąc rozmowę jednym przyciskiem. – Na razie.
Momentalnie
przyspieszyłam kroku, zmuszając do wzmożenia tempa, co czasem
musiałam stosować, kiedy tylko przedłużał sobie przerwy na lunch
i spóźnieni jakieś pięć minut, pomykaliśmy do sali. W
międzyczasie dostałam ponaglającą wiadomość od Taigi o treści o co w ogóle mi chodziło, a
w tym czasie Atsushi zadał pytania odnośnie naszego
kolejnego punku lokacji, które zbyłam zaledwie stwierdzeniem, że
będziemy jedynie bliżej mojej stancji. Tym samym temat momentalnie
spadł na gdybanie odnośnie obiadu.
Wkrótce,
po zaledwie piętnastu minutach szybkiego marszu, dotarliśmy do
siatki okalającej boisko i stanęliśmy w wejściu. Taiga stał tuż
pod koszem, przygotowany do rzutu, kiedy kątem oka zarejestrował
nasze zarysy po swojej lewej i obrócił ku nam głowę. Miał na
sobie koszulkę bez rękawów, krótkie, białe spodenki, a
jego kostkę zrobił czarny usztywniacz.
Obaj
dziwnie zmrużyli oczy i w jednej chwil dobiegły mnie dwa pytania
zadane niemal równocześnie.
– Co
tu robicie?!
– Co
robi tutaj ten półgłówek, Mia?
– Kogo
nazywasz półgłówkiem, Murasakibara?! – wykrzyczał nagle
Kagami, spinając się cały. Dłoń momentalnie uniósł i zacisnął
w pięść.
Splotłam
ręce na piersi i obserwowałam kolejne poczynania. Na swój sposób
nie wiedziałam, czego się spodziewać, choć nie powiem, że nie
zakładałam inaczej. W końcu nie raz zdarzało mi się wysłuchiwać,
jak Pokolenie Cudów, każda przegrana drużyna, jak i jeszcze
bardziej całe Seirin, które kolejny raz pokonało Yosen, to banda
słabych ludzi, która bierze się za to, za co nie powinna.
– Dlaczego
tu przyszliśmy, Mia? Przecież nie mamy czasu – odezwał się
nagle.
– Kiedy
ostatnio raz grałeś, Atsushi? – zbyłam jego pytanie tym o wiele
istotniejszym. Znając jego stosunek do treningów w trakcie roku
szkolnego, zdawałam sobie sprawę, że nie rusza się z domu zbyt
często, by udać się na nie jedynie ze względu na trening w
trakcie przerwy letniej.
– Zrobiłaś
to specjalnie, hę? Nie będę z nim grał – stwierdził
nonszalancko, oblizując lizaka i obracając jego patyczek w palcach.
Znudzonym wzrokiem patrzył przed siebie. Obrócił się po chwili na
pięcie i zmierzał w kierunku wyjścia. – Idziesz, Mia?
W
tym samym momencie to ja zwróciłam się w przeciwną stronę, by w
jakiś sposób wymusić na Taidze reakcję, której oczekiwałam. W
pewnym sensie czułam się bowiem zobowiązana przykładaniu wagi do
formy Atsushiego, od kiedy tylko Tatsuya skończył trzecią klasę i
nie mógł robić tego osobiście. Nim jednak powiedziałam cokolwiek,
zauważyłam, że nie trzeba. Twarz Taigi zdobiła dziwna satysfakcja
i nienaturalny, nieco przebiegły uśmiech.
– Tchórzysz,
Murasakibara?
Na
chwilę zapadła sroga cisza. Przyglądałam się wszelkim
poczynaniom wokoło, kiedy przerwało ją pojedyncze mlaśnięcie
dobiegające z ust ściskających wiśniowego szklaka.
– Nie
chce mi się.
– Uraz
od trzeciej przegranej z rzędu, co?
I
w ten oto sposób, po zaledwie trzydziestu sekundach stawiania oporu,
Atsushi zdecydował się zawrócić, zrzucić z siebie fiołkową
bluzę i skwitować wszystko oświadczeniem, że zamierza go
zmiażdżyć, po czym stanął do pojedynku z usatysfakcjonowanym
Kagamim.
Tymczasem
opadłam na ziemię i oparłam plecami o ogrodzenie, ignorując jego
wilgoć spowodowaną przelotnym deszczem. Było świeżo. Powietrze
jak nigdy zdawało się być niczym oczyszczone wodą, a wokół
otaczała mnie jeszcze urokliwa, letnia zieleń. Przyglądałam się
dwójce w minutę pochłoniętej zaciętej grze, po pięciu minutach
kontrolując kolejną dawkę zdjęć i nadesłanych wiadomości, w
tym od Tatsuyi, w trakcie przesyłając mi zdjęcie z tego, czego
udało mi się zupełnie przypadkowo dokonać. Uznałam, że cała ta
sytuacja była na swój sposób abstrakcyjna i jeszcze rok tego w
ogóle nie podejrzewałam, że będę gościć Atsushiego w stolicy,
a nie w swoim pokoju w Akcie po lekcjach. Że w jakiś dziwny sposób
coś zbliży z mnie z innym przyjacielem Himuro. Zdawało mi się być
zabawne to, że znajdowaliśmy się tu razem, we trójkę, połączeni
zaledwie jedną osobą.
Zazwyczaj
przodował Taiga, okropnie rozentuzjazmowany i zarazem niezwykle
zacięty,a jego przeciwnik zdawał się mieć to wszystko
gdzieś, dopóki ten drugi nie wyprzedzi go punktem. W pewnym
momencie objął jednak czteropunktową przewagę i kiedy tylko Kagami zaczął nadrabiać do jednego punktu różnicy, Atsushi przerwał
grę.
– Wracaj
tu, Murasakibara! Jeszcze nie skończyliśmy! – krzyczał za nim.
– Zgłodniałem
– odpowiedział mu, zbliżając się w moją stronę i dziwnie
wykrzywiając twarz. – Mia, chodźmy już na ten obiad.
– Nie
wiem nawet, czy jest już gotowy – odparłam, nie odrywając wzroku
od wyświetlacza.
–To
nieważne – powiedział, równocześnie wyciągając z reklamówki
paczkę solonych krakersów. – Więc chodźmy gdziekolwiek coś
zjeść. Obojętnie.
Westchnęłam
przeciągle. Naprawdę nie było potrzeby protestu czy sugerowania mu
czegoś innego. Miałam wrażenie, że w jakiś sposób moja
cierpliwość wobec niego przez ten niepełny miesiąc uległa
jakiemuś zrestartowaniu, bo bez cienia ochoty na protest,
westchnęłam pod nosem i przystałam na jego potrzebę. Poza tym, główną rolę pełnił tu fakt, że to ja potrzebowałam teraz jego towarzystwa bardziej niż on mojego.
Podsunęłam nogi pod siebie, podnosząc się i podpierając przy tym ręką. Jednym ruchem zgarnęłam plecak, trzymając go za jeden z pasków.
Podsunęłam nogi pod siebie, podnosząc się i podpierając przy tym ręką. Jednym ruchem zgarnęłam plecak, trzymając go za jeden z pasków.
– Ej,
Taiga, idziesz z nami? – zaczepiłam go, stojącego do nas bokiem i
sprawiającego wrażenie, że w ogóle nas nie słucha. Przerwał na
moment i zostawił piłkę w uścisku swoich dłoni.
– Nie,
poćwiczę tu jeszcze – oderwał ode mnie wzrok w zakłopotaniu. W
drugiej chwili wyskoczył, wyrzucając do góry piłkę i dodał
szybko. – Ale dzięki.
W
tym samym czasie Atsushi zebrał swoje rzeczy i chwycił w rękę
bluzę, po czym skierował się w stronę wyjścia. Zatrzymał się,
ponaglając mnie wzrokiem nieprzekonującym, bo znudzonym i
półśpiącym, a ja dobiegając do niego, zerknęłam jeszcze raz w
stronę kosza.
– Do
zobaczenia, Taiga – odpowiedziałam mu, naciskając na wyrażenie i machnąwszy mu ręką.
On z kolei skinął tylko głową z ustami zaciśniętymi w wąską linię i skupił się na piłce.
Rozdział chyba szedł mi najoporniej ze wszystkich, dlatego wybaczcie przeskakiwanie z akcji do akcji i inne niedociągnięcia, ale to trochę wina zbliżającej się sesji i tego, że zależy mi pisać i być już dalej. Poza tym konfrontacji tej trójki będzie jeszcze dużo, więc naczytacie się jeszcze i poznacie ją dokładniej, a nie tak ogólnie.
Początek rozdziału, a ja nie kumam o co chodzi. XDD Milion myśli i taka kmina czy Kagami ma wpaść, czy Mukn, czy Himuro?
OdpowiedzUsuńFUUU... popijać cokolwiek herbatą. Blee. Nigdy nie ogarnę, dlaczego ludzie tak bardzo lubią to robić. Moja kuzynka całe życie tak jedzie, a dla mnie to takie ble. XD
Wyluzuj to chyba ulubione słowo Mii.
AAAA Mukun!!!! *dumna z siebie!* No błagam, czekałam tylko na ten moment, kiedy się u ciebie pojawi!
Że jak?! Co to za myślenie o powrocie? O błagam, no nie. Ja to bym sadziła spotkania z Kagamim jak pojebka, a nie wracała! No plz. XDXDDD Bez takich dram mi tutaj, Adzia. Powroty na tydzień, ok. Ale miesiąc? Rany w ciągu miesiąca to można z pierwszej na trzecią bazę skoczyć! warto myśleć w tych kategoriach, ja polecam, nie tylko jako zagorzały zboczuch, ale także jako kobieta nie stroniąca od nowych rzeczy. XDDD Wiesz, ja zawsze ciekawa. :P
Eriko jest przesłodka. Serio, taka naprawdę świetna. Zapada w pamięć i nie da się jej nie lubić, nawet pomimo tego jojczenia Mii na nią. Pasowałaby mi do Mukuna. Raju, nawet do Himuro by mi pasowała! Nie, nie mogę myśleć w ten sposób! Staph, Moira, staph!
Mukun, jak Mukun. Nic dodać nic ująć. I to jego przeliczanie wszystkiego na jedzenie! Śmiechłam sobie w tym momencie, kiedy zaczytał się jej czy wie, ile to pięć paczek.
Brakowało mi jedynie jakichś scen pomiędzy Kagamim a Mią. Tak wiesz, sami oni, ale wiem, że nie zawsze będą tylko we dwoje, nawet jeżeli my, czytelnicy, byśmy tego pragnęli najmocniej na świecie.
Ja już powoli sobie kminię kolejne spotkanie Mii i Minako. Że kiedy i w jakich okolicznościach, że Mia będzie ją wypytywać o Aomine i o ten sweter.
Weź, jakaś nieogarnięta jestem. Musisz mi wybaczyć, bo kompletnie nie wiem co mam napisać. Mam taki mętlik w głowie. Naprawdę. Ostatnio jakieś ciche dni. Czekam aż mi przejdzie. Mam tego dosyć już powoli. ;/;/
Na pocieszenie chcę w następnej notce jakąś spoko scenę pomiędzy Kagamim a Mią.
jak możesz kochać herbatę i nienawidzić czegoś nią popijać? przecież to naturalne, odruchowe i w sumie cudowne. nie znałam Cię od tej strony, jadę po tobie jak twoja kuzynka :-/
Usuńno ale nie można tak latać do kogoś i mu się wbijać na pałę, to zraża! już i tak sądzę, że przesadzam i w ogóle, a nie chcę zrobić z niej natręta do potęgi. ja bym chodziła, ale ja to ja, nie ja mam być dziewczyną Kagamiego XD
och, bo ona tak narzeka, ale tak naprawdę to kochusia ją! Eriko się nie da nie kochusiać!
wgle też kminiłam, że mi pasi do Mukuna, serio XD
ooo, no fakt, trochę ich mało! spokospoko, postaram się dowalić CUŚ MIŁEGO dla rekomenpensaty i dla ciebie i dla mnie w szczególności xD jak nie w następnym, to jeszcze w późniejszym rozdziale. tu chciałam pokazać, że Mukun mimo wszo jest jej bliższy.
AAA, no! trzeba pokminić co dalej, bo my się bardziej skupiałyśmy na tym, co bedize daleko w przód, a nie tym, co po drodze XD
ech, NO, OGARNIJ SIĘ
I ZROBIĘ Z DEDYKIEM DLA CIEBIE
BUZI KOCIE
NIE KUMAM dlaczego to mi się tak szybko czyta. ej no serio. zanim się obejrzę już bach przeczytane.
OdpowiedzUsuńKurde pokolenie cudów coś ma w sobie. Ogólnie to ja bardzo lubię KnB. Muszę jeszcze filmy nadrobić. Ale poważka, swego czasu anime nr 1.
Jak wiesz, Twoje do trzech razy jest moim pierwszym blogiem z tej tematyki.
Scenka z Murasakibarą i Kagamim była dla mnie śmieszna, ot co xD
A i to jak Mia się spóźniła, a tamten już tyle zjadł xDD też bym pojadła.
Ma w cholerę. Doszłyśmy z Meganą do wniosku kiedyś, że to uniwersum jest fajne w swej prostocie. Nie ma żadnych intryg, akcji i w ogóle nie wiadomo czego, a opiera się na fajnie pokazanych charakterach. To chyba kluczyk sukcesu tej mangi. XD
UsuńBluasko, Ty moja wersjo Mukuna <3