29 stycznia 2017

VII. I woke up near the sea

 – Będziemy miały gościa – wycedziłam, zanim zapiekankę popiłam czarną herbatą z cytryną. Ta, jako zupełnie jedyna, jedyna na świecie rzecz, wychodziła Eriko perfekcyjnie. Odwróciła się podczas słodzenia swojej garstką stewii i spojrzała na mnie z wybałuszonymi oczami.
Kto to? Kto to, Mia?! – nawet nie wiedziałam, że jej ekscytacja nadejdzie tak szybko. Każde jej kolejne słowo miało więc być już salwą zdań przy podniesionym tonie. Przegryzłam powoli suchy i zupełnie bez smaku zlepek białego ryżu przekładanego jabłkami, zbyt opychający i syty jak na śniadanie zresztą.
Wyluzuj – rzuciłam szybko, by dała mi spokojnie przełknąć, po czym dodałam. – Zobaczysz sama.
Wewnętrznie czułam, że piszczy w środku. Wymalowała niepohamowany uśmiech, a pogodna twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej niż zwykle.
Kolega?
Polubisz go – powiedziałam, wsuwając kolejną porcję widelcem. Jak cudownie, że mama przysłała mi go w pierwszej paczce zaraz po przyjeździe do Japonii. Gdybym miała nabijać tę drobnicę pomiędzy pałeczki, chyba wybrałabym ściąganie go z talerza palcami.
Polubić? – wypowiedziała to jakby z odrazą, wyginając przy tym usta. – Nie mogę go lubić, skoro już ty go lubiszintonowała odpowiednio wyrazy, jak gdyby słownie chciała ująć je w cudzysłów. Wywróciłam oczami.
Błagam – tłumaczyłam jej. – Przede wszystkim to on lubi jedzenie. Kocha wręcz.
Jej oczy zalśniły. Otworzyła je szerzej, pewnie nawet nieświadomie. Jednak niemalże tak samo szybko, jak się pojawił, nagle ten wyraz zanikł i pojawiła się panika.
Cholera, Mia, dlaczego mówisz o tym dopiero teraz? Zwariowałaś? – ha, a to dobre. Tym bardziej, że to ona przechodziła fazę utajonego szału, wymachiwała rękami, a czerwone, drewniane koraliki na jej szyi podskoczyły. – Ile mam czasu?
Tak dokładnie to nie wiem – przerwałam, wskazując na nią sztućcem i oparłam brodę o wierzch dłoni. – Może właśnie wcale.
Masz go przyprowadzić, Mia! W innym wypadku poważnie się na ciebie obrażę – dodała i zapewniała mnie gestami. – Już nawet wiem co zrobię!
Pokręciłam głową, przypatrując jej się z uśmiechem.
Ale w zwiększonej ilości. Co najmniej trzykrotnie.
Podbiegła, wykrzykując nieartykułowane dźwięki i utuliła moją głowę do swojej piersi. Poczułam zapach drzewa sandałowego jej swetra o łososiowej barwie.
Brzmi jak wyzwanie. Przyjmuję – odparła, znikając na chwilę w pokoju, z którego przyniosła potężny segregator. Po drodze wypadło kilka zapisanych jej sporej wielkości, ledwo czytelnym pismem kartek.
Jesteś całkiem niezawodna – rzuciłam jej pokrzepiająco i spoglądając na nią znacząco, zabierałam talerz i postawiłam go w zlewie. Nie miałam czasu zbytnio na jego opłukanie, a poza tym Eriko w wirze tego szaleństwa nie przeszkadzały takie drobnostki, których pozbywała się w trakcie pałaszowania kuchni. Rozłożyła wielka niczym księgę listę przepisów na stół i otworzyła na odpowiedniej stronie. Nie byłam przekonana, czy chcę wiedzieć, co mnie czeka, więc nawet nie próbowałam zerknąć na tytuł. Wyszłam więc, oznajmiając jej, że Atsushi czeka już przy centrum handlowym, przy którym wyrzucili go rodzice.
Cieszyłam się cholernie na samą myśl o tym, że zobaczę znajomą twarz po czasie, którego być może nie było jakoś strasznie dużo, ale leciał mi zdecydowanie i uporczywie zbyt wolno. Naprawdę, tym samym nie poznawałam nawet samej siebie, ale coraz ciężej było mi tu znosić cokolwiek. Poza tym, że całą sobą w ogóle nie wpasowywałam się w schemat Japonii, w momencie, w którym nie było obok Tatsuyi czy Murasakibary moje życie, nie tylko to towarzyskie, wypadało fatalnie. Nie mogłam też lepiej trafić w kwestii współlokatorki, która uniemożliwiała mi zachowanie pewnych sfer prywatności i zaszycie się w głuchej ciszy swojego tymczasowego pokoju, ale nawet to nie wypalało, bo zaczęłam rozpatrywać pomysł tego przyjazdu jako nieudany i rozmyślałam coraz poważniej powrót na jeden miesiąc do domu, do czego w zasadzie od pierwszego dnia w Tokio przekonywała mnie mama.
Musiało padać w nocy, bo z liści soczystozielonych drzew skapywały kropelki wody, a na mokrych chodnikach co jakiś czas przeskakiwałam kałużę wody. I mimo że niebo zakrywały kłęby chmur, wystarczyła mi sama czarna, bawełniana bluza, by nie czuć chłodu wilgotnego powietrza.
Dotarłam na miejsce na pewno po ponad trzydziestu minutach. Tymczasem Murasakibara siedział na płotku tuż obok wielkiego budynku centrum handlowego. Zauważył mnie zanim zaczęłam wymachiwać rękami w jego stronę i z opadniętymi powiekami wsuwał w buzi cebulowy krążek. Bez słowa rzuciłam się na postawne ciało chłopaka, oplatając je ledwo ramionami i klepiąc odruchowo jego plecy.
Twoja droga trwała pięć paczuszek, Mia. Wiesz ile to jest? – powiedział bez emocji.
Jakieś piętnaście minut? – ukróciłam celowo niby strzelając i beztrosko błądząc wzrokiem po ziemi.
Masz słabe poczucie tej jednostki czasu – stwierdził, przeżuwając czerwonego szklaka na drugą stronę. – To o wiele więcej.
Gdzie idziemy? – zapytałam ignorując jego stwierdzenie, a przy okazji odwieść jego temat w najbardziej skuteczny sposób, jaki tylko mogłam. Dokładnie wiedziałam, na co nakieruje go jego nieskomplikowany w jednej kwestii umysł, słysząc za chwilę:
Chcę coś zjeść.
Załatwiłam obiad, więc...
To nic nie szkodzi, Mia. Jeść można cały czas – oznajmił mi, wsuwając kolejny kawałek do ust. – Wtedy też będę miał ochotę.
A teraz musimy? – dopytywałam, bo szczerze nie miałam już zanadto ochoty, będąc zaledwie po śniadaniu. Znając życie i będąc w innym miejscu na świecie, gdybym tylko się nie najadła, marzyłabym o dopchaniu się czymś sytym i tłustym, a do tego z pewnością niezdrowym. Jednak mój ciąg nieobfitego jedzenia trwał zbyt długo, dlatego i mój żołądek wyraźnie się do tego przyzwyczaił. Miałam ochotę jedynie na jakiś owocowy koktajl. – Nie chce mi się.
Ty nie musisz – skomentował jedynie, ignorując moje przewalanie oczami w geście poddania.
Zaszliśmy więc do pierwszej, zauważonej przez nas knajpki, skąd Atsushi wziął sobie dwie długie bagietki nadziewane pokładami bekonu, jajek i majonezu. Wyglądał naprawdę zabawnie, trzymając je osobno w dłoniach, kiedy na jego nadgarstku bujała się jeszcze drobna reklamówka ze słodyczami na potem. Poproszenie mnie o potrzymanie czegokolwiek w ogóle nie wchodziło w grę.
I co, Mia? Idziemy już na ten obiad do Ciebie? – zapytał, będąc w połowie drugiej z bułek.
Nie, Eriko na pewno jeszcze wszystkiego nie zrobiła – zorientowałam się też, że kierujemy się… nigdzie. Nie wiedziałam zupełnie, co mogłabym mu tu pokazać. Mimo, że mieszkałam tu bite trzy tygodnie, on prawdopodobnie był w tym mieście o wiele razy więcej i znał je też pewnie o wiele lepiej niż ja sama.
Strasznie się guzdrze – stwierdził leniwym wzrokiem mknąc wzdłuż kanapki, po czym ugryzł ją.
Wyluzuj, dostaniesz kolosalne porcje zupełnie za darmo – skwitowałam. Taka była też prawda – Eriko nigdy nie żądała ode mnie pieniędzy za podane mi dania i nigdy też nie usłyszałam od niej niczego, czym mogłaby mi to sugerować. To tylko potwierdzało, jak bezinteresowną osobą była i dlatego przy każdej możliwej okazji pytałam, czy zwyczajnie czegoś nie potrzebuje, by zrekompensować jej szczodrość w postaci kupowania potrzebnych produktów. W tym akurat zgrywałyśmy się bardzo dobrze, choć u niej najprawdopodobniej wynikało to z życiowego roztrzepania niż niechęci wyzyskiwania przez nią wydawanych na mnie pieniędzy.
Ile będzie to trwało? Nie mam dużo czasu – przekomarzał się.
A ile dokładnie?
Rodzice poszli załatwić kilka spraw, mama mówiła coś o zakupach. Pewnie jakieś trzy godziny.
Wyluzuj, zdążymy – bo tak było w zasadzie. Wiedziałam, że Atsushi nie chce brać udziału w żadnej z tych rzeczy. – Nie mogłeś po prostu zostać w domu?
Obiecali mi potrójnie serową ucztę w jednym miejscu po powrocie, jeśli z nimi pojadę.
No tak, zapomniałam. Jak w ogóle mogłam zapomnieć o tak istotnym czynniku?
Nie twierdziłam, że państwo Murasakibara nie mieli doświadczenia, wychowując czwórkę dzieci, jednakże stopień rozpieszczenia najmłodszego z nich, z tego co udało mi się zauważyć, był nieporównywalny do całej reszty. Udało mi się to odnotować podczas kilku odwiedzin jego progów razem z Tatsuyą. Aktualnie, czyli od momentu skończenia przez Himuro liceum, Atsushi przesiadywał u mnie całymi dniami, kiedy nie chciało mi się wracać do domu, musiał przed tym najeść się i odpocząć albo czekał na podwózkę wracających z pracy rodziców.
Tymczasem szliśmy przed siebie, zahaczając o psi park, który znałam zdecydowanie najlepiej i który na Atsushim nie robił takie wrażenie jak na mnie, pałaszując w tym czasie opakowanie słonych krakersów.
Potem udaliśmy się dalej przez kolejny park, o wiele większy, idąc między coraz gęstszymi drzewami, a kiedy w końcu się z stamtąd wydostaliśmy, minęliśmy jakąś halę, na której podobno kiedyś grał, a potem wstąpiliśmy do jednego sklepu po puszki coli. Podczas kolejnego podejścia o wymyślenie czegokolwiek, by nie spędzić tego popołudnia na nużącym łażeniu i obmyślając drogę powrotną wpadłam na coś, czego nie spodziewałam się, że mogłabym zupełnie nie brać pod uwagę wcześniej. Mój umysł nagle przeszyła jedna, jakże spostrzegawcza myśl. Wyszukałam odpowiednia pozycję w kontaktach i przesunęłam palcem odpowiednio wzdłuż linii prostej na wyświetlaczu.
Co robisz? – zapytałam na wstępie, wsłuchując się dokładnie, by nic nie umknęło mojej uwadze i nie próbował skutecznie mnie okłamać.
Mia? Czego chcesz? – odpowiedział pytaniem.
Jesteś na boisku?
Jestem zajęty – sprostował niskim tonem, wyczuwając, że standardowo wyprowadziłam go z równowagi samym połączeniem, zawracaniem głowy, zadawaniem niepotrzebnych pytań i w ogóle samą sobą.
Czyli wychodzi na to samo – wywnioskowałam dumnie, oznajmiając mu. W tym samym czasie Atsushi uniósł znudzoną twarz znad puszki i zerknął w moją stronę, wyraźnie orientując się, że mówię, ale nie do niego.
Nie denerwuj mnie. Po co dzwonisz? – odezwał się głos w aparacie.
To się okaże – stwierdziłam luźnym tonem, po czym dodałam, kończąc rozmowę jednym przyciskiem. – Na razie.
Momentalnie przyspieszyłam kroku, zmuszając do wzmożenia tempa, co czasem musiałam stosować, kiedy tylko przedłużał sobie przerwy na lunch i spóźnieni jakieś pięć minut, pomykaliśmy do sali. W międzyczasie dostałam ponaglającą wiadomość od Taigi o treści o co w ogóle mi chodziło, a w tym czasie Atsushi zadał pytania odnośnie naszego kolejnego punku lokacji, które zbyłam zaledwie stwierdzeniem, że będziemy jedynie bliżej mojej stancji. Tym samym temat momentalnie spadł na gdybanie odnośnie obiadu.
Wkrótce, po zaledwie piętnastu minutach szybkiego marszu, dotarliśmy do siatki okalającej boisko i stanęliśmy w wejściu. Taiga stał tuż pod koszem, przygotowany do rzutu, kiedy kątem oka zarejestrował nasze zarysy po swojej lewej i obrócił ku nam głowę. Miał na sobie koszulkę bez rękawów, krótkie, białe spodenki, a jego kostkę zrobił czarny usztywniacz.
Obaj dziwnie zmrużyli oczy i w jednej chwil dobiegły mnie dwa pytania zadane niemal równocześnie.
Co tu robicie?!
Co robi tutaj ten półgłówek, Mia?
Kogo nazywasz półgłówkiem, Murasakibara?! – wykrzyczał nagle Kagami, spinając się cały. Dłoń momentalnie uniósł i zacisnął w pięść.
Splotłam ręce na piersi i obserwowałam kolejne poczynania. Na swój sposób nie wiedziałam, czego się spodziewać, choć nie powiem, że nie zakładałam inaczej. W końcu nie raz zdarzało mi się wysłuchiwać, jak Pokolenie Cudów, każda przegrana drużyna, jak i jeszcze bardziej całe Seirin, które kolejny raz pokonało Yosen, to banda słabych ludzi, która bierze się za to, za co nie powinna.
Dlaczego tu przyszliśmy, Mia? Przecież nie mamy czasu – odezwał się nagle.
Kiedy ostatnio raz grałeś, Atsushi? – zbyłam jego pytanie tym o wiele istotniejszym. Znając jego stosunek do treningów w trakcie roku szkolnego, zdawałam sobie sprawę, że nie rusza się z domu zbyt często, by udać się na nie jedynie ze względu na trening w trakcie przerwy letniej.
Zrobiłaś to specjalnie, hę? Nie będę z nim grał – stwierdził nonszalancko, oblizując lizaka i obracając jego patyczek w palcach. Znudzonym wzrokiem patrzył przed siebie. Obrócił się po chwili na pięcie i zmierzał w kierunku wyjścia. – Idziesz, Mia?
W tym samym momencie to ja zwróciłam się w przeciwną stronę, by w jakiś sposób wymusić na Taidze reakcję, której oczekiwałam. W pewnym sensie czułam się bowiem zobowiązana przykładaniu wagi do formy Atsushiego, od kiedy tylko Tatsuya skończył trzecią klasę i nie mógł robić tego osobiście. Nim jednak powiedziałam cokolwiek, zauważyłam, że nie trzeba. Twarz Taigi zdobiła dziwna satysfakcja i nienaturalny, nieco przebiegły uśmiech.
Tchórzysz, Murasakibara?
Na chwilę zapadła sroga cisza. Przyglądałam się wszelkim poczynaniom wokoło, kiedy przerwało ją pojedyncze mlaśnięcie dobiegające z ust ściskających wiśniowego szklaka.
Nie chce mi się.
Uraz od trzeciej przegranej z rzędu, co?
I w ten oto sposób, po zaledwie trzydziestu sekundach stawiania oporu, Atsushi zdecydował się zawrócić, zrzucić z siebie fiołkową bluzę i skwitować wszystko oświadczeniem, że zamierza go zmiażdżyć, po czym stanął do pojedynku z usatysfakcjonowanym Kagamim.
Tymczasem opadłam na ziemię i oparłam plecami o ogrodzenie, ignorując jego wilgoć spowodowaną przelotnym deszczem. Było świeżo. Powietrze jak nigdy zdawało się być niczym oczyszczone wodą, a wokół otaczała mnie jeszcze urokliwa, letnia zieleń. Przyglądałam się dwójce w minutę pochłoniętej zaciętej grze, po pięciu minutach kontrolując kolejną dawkę zdjęć i nadesłanych wiadomości, w tym od Tatsuyi, w trakcie przesyłając mi zdjęcie z tego, czego udało mi się zupełnie przypadkowo dokonać. Uznałam, że cała ta sytuacja była na swój sposób abstrakcyjna i jeszcze rok tego w ogóle nie podejrzewałam, że będę gościć Atsushiego w stolicy, a nie w swoim pokoju w Akcie po lekcjach. Że w jakiś dziwny sposób coś zbliży z mnie z innym przyjacielem Himuro. Zdawało mi się być zabawne to, że znajdowaliśmy się tu razem, we trójkę, połączeni zaledwie jedną osobą.
Zazwyczaj przodował Taiga, okropnie rozentuzjazmowany i zarazem niezwykle zacięty,a jego przeciwnik zdawał się mieć to wszystko gdzieś, dopóki ten drugi nie wyprzedzi go punktem. W pewnym momencie objął jednak czteropunktową przewagę i kiedy tylko Kagami zaczął nadrabiać do jednego punktu różnicy, Atsushi przerwał grę.
Wracaj tu, Murasakibara! Jeszcze nie skończyliśmy! – krzyczał za nim.
Zgłodniałem – odpowiedział mu, zbliżając się w moją stronę i dziwnie wykrzywiając twarz. – Mia, chodźmy już na ten obiad.
Nie wiem nawet, czy jest już gotowy – odparłam, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
To nieważne – powiedział, równocześnie wyciągając z reklamówki paczkę solonych krakersów. – Więc chodźmy gdziekolwiek coś zjeść. Obojętnie.
Westchnęłam przeciągle. Naprawdę nie było potrzeby protestu czy sugerowania mu czegoś innego. Miałam wrażenie, że w jakiś sposób moja cierpliwość wobec niego przez ten niepełny miesiąc uległa jakiemuś zrestartowaniu, bo bez cienia ochoty na protest, westchnęłam pod nosem i przystałam na jego potrzebę. Poza tym, główną rolę pełnił tu fakt, że to ja potrzebowałam teraz jego towarzystwa bardziej niż on mojego. 
Podsunęłam nogi pod siebie, podnosząc się i podpierając przy tym ręką. Jednym ruchem zgarnęłam plecak, trzymając go za jeden z pasków.
Ej, Taiga, idziesz z nami? – zaczepiłam go, stojącego do nas bokiem i sprawiającego wrażenie, że w ogóle nas nie słucha. Przerwał na moment i zostawił piłkę w uścisku swoich dłoni.
Nie, poćwiczę tu jeszcze – oderwał ode mnie wzrok w zakłopotaniu. W drugiej chwili wyskoczył, wyrzucając do góry piłkę i dodał szybko. – Ale dzięki.
W tym samym czasie Atsushi zebrał swoje rzeczy i chwycił w rękę bluzę, po czym skierował się w stronę wyjścia. Zatrzymał się, ponaglając mnie wzrokiem nieprzekonującym, bo znudzonym i półśpiącym, a ja dobiegając do niego, zerknęłam jeszcze raz w stronę kosza.
Do zobaczenia, Taiga – odpowiedziałam mu, naciskając na wyrażenie i machnąwszy mu ręką. On z kolei skinął tylko głową z ustami zaciśniętymi w wąską linię i skupił się na piłce.


Rozdział chyba szedł mi najoporniej ze wszystkich, dlatego wybaczcie przeskakiwanie z akcji do akcji i inne niedociągnięcia, ale to trochę wina zbliżającej się sesji i tego, że zależy mi pisać i być już dalej. Poza tym konfrontacji tej trójki będzie jeszcze dużo, więc naczytacie się jeszcze i poznacie ją dokładniej, a nie tak ogólnie. 

4 komentarze:

  1. Początek rozdziału, a ja nie kumam o co chodzi. XDD Milion myśli i taka kmina czy Kagami ma wpaść, czy Mukn, czy Himuro?
    FUUU... popijać cokolwiek herbatą. Blee. Nigdy nie ogarnę, dlaczego ludzie tak bardzo lubią to robić. Moja kuzynka całe życie tak jedzie, a dla mnie to takie ble. XD
    Wyluzuj to chyba ulubione słowo Mii.
    AAAA Mukun!!!! *dumna z siebie!* No błagam, czekałam tylko na ten moment, kiedy się u ciebie pojawi!
    Że jak?! Co to za myślenie o powrocie? O błagam, no nie. Ja to bym sadziła spotkania z Kagamim jak pojebka, a nie wracała! No plz. XDXDDD Bez takich dram mi tutaj, Adzia. Powroty na tydzień, ok. Ale miesiąc? Rany w ciągu miesiąca to można z pierwszej na trzecią bazę skoczyć! warto myśleć w tych kategoriach, ja polecam, nie tylko jako zagorzały zboczuch, ale także jako kobieta nie stroniąca od nowych rzeczy. XDDD Wiesz, ja zawsze ciekawa. :P
    Eriko jest przesłodka. Serio, taka naprawdę świetna. Zapada w pamięć i nie da się jej nie lubić, nawet pomimo tego jojczenia Mii na nią. Pasowałaby mi do Mukuna. Raju, nawet do Himuro by mi pasowała! Nie, nie mogę myśleć w ten sposób! Staph, Moira, staph!
    Mukun, jak Mukun. Nic dodać nic ująć. I to jego przeliczanie wszystkiego na jedzenie! Śmiechłam sobie w tym momencie, kiedy zaczytał się jej czy wie, ile to pięć paczek.
    Brakowało mi jedynie jakichś scen pomiędzy Kagamim a Mią. Tak wiesz, sami oni, ale wiem, że nie zawsze będą tylko we dwoje, nawet jeżeli my, czytelnicy, byśmy tego pragnęli najmocniej na świecie.
    Ja już powoli sobie kminię kolejne spotkanie Mii i Minako. Że kiedy i w jakich okolicznościach, że Mia będzie ją wypytywać o Aomine i o ten sweter.
    Weź, jakaś nieogarnięta jestem. Musisz mi wybaczyć, bo kompletnie nie wiem co mam napisać. Mam taki mętlik w głowie. Naprawdę. Ostatnio jakieś ciche dni. Czekam aż mi przejdzie. Mam tego dosyć już powoli. ;/;/
    Na pocieszenie chcę w następnej notce jakąś spoko scenę pomiędzy Kagamim a Mią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak możesz kochać herbatę i nienawidzić czegoś nią popijać? przecież to naturalne, odruchowe i w sumie cudowne. nie znałam Cię od tej strony, jadę po tobie jak twoja kuzynka :-/
      no ale nie można tak latać do kogoś i mu się wbijać na pałę, to zraża! już i tak sądzę, że przesadzam i w ogóle, a nie chcę zrobić z niej natręta do potęgi. ja bym chodziła, ale ja to ja, nie ja mam być dziewczyną Kagamiego XD
      och, bo ona tak narzeka, ale tak naprawdę to kochusia ją! Eriko się nie da nie kochusiać!
      wgle też kminiłam, że mi pasi do Mukuna, serio XD
      ooo, no fakt, trochę ich mało! spokospoko, postaram się dowalić CUŚ MIŁEGO dla rekomenpensaty i dla ciebie i dla mnie w szczególności xD jak nie w następnym, to jeszcze w późniejszym rozdziale. tu chciałam pokazać, że Mukun mimo wszo jest jej bliższy.
      AAA, no! trzeba pokminić co dalej, bo my się bardziej skupiałyśmy na tym, co bedize daleko w przód, a nie tym, co po drodze XD
      ech, NO, OGARNIJ SIĘ
      I ZROBIĘ Z DEDYKIEM DLA CIEBIE
      BUZI KOCIE

      Usuń
  2. NIE KUMAM dlaczego to mi się tak szybko czyta. ej no serio. zanim się obejrzę już bach przeczytane.
    Kurde pokolenie cudów coś ma w sobie. Ogólnie to ja bardzo lubię KnB. Muszę jeszcze filmy nadrobić. Ale poważka, swego czasu anime nr 1.
    Jak wiesz, Twoje do trzech razy jest moim pierwszym blogiem z tej tematyki.
    Scenka z Murasakibarą i Kagamim była dla mnie śmieszna, ot co xD
    A i to jak Mia się spóźniła, a tamten już tyle zjadł xDD też bym pojadła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma w cholerę. Doszłyśmy z Meganą do wniosku kiedyś, że to uniwersum jest fajne w swej prostocie. Nie ma żadnych intryg, akcji i w ogóle nie wiadomo czego, a opiera się na fajnie pokazanych charakterach. To chyba kluczyk sukcesu tej mangi. XD
      Bluasko, Ty moja wersjo Mukuna <3

      Usuń