Tego
ranka Eriko raczyła mnie jajecznicą ze szczypiorkiem, porem i
plasterkami sera cheddar. I naprawdę, to fenomenalne, że coś tak
prostego, tym bardziej wykonywane po kilkadziesiąt razy na miesiąc mogło wychodzić w dalszym ciągu tak żałośnie.
– Masz
jakąś fazę na jajka? – zapytałam jej, zasiadając do stołu i
łapiąc za sztućce.
– Zawsze
robię jajecznicę trzy razy w tygodniu – wytłumaczyła mi. Być
może to za mało czasu, bym mogła wszystko spostrzec. – Jutro
będzie owsianka na mleku sojowym.
Czyli jeszcze trudniej. Naprawdę, powinnam dziękować za
darmową kucharkę na pełen etat, ale dlaczego musiała się trafić
tak niewyuczalna ze swoim kulinarnych błędów? Musiałam posolić
potrawę trzykrotnie na rozpiętość całego talerza.
– Nie
syp tyle, Mia! To niezdrowe!
– Masz
jej jeszcze więcej? Chcesz mi trochę odłożyć? – zapytałam,
wskazując widelcem na danie.
– W
zasadzie niewiele, jedną porcję – odpowiedziała, spoglądając
na patelnię i poprawiając okulary w ciemnoróżowej oprawce. Szkła
miała cieniutkie i używała ich tylko do czytania, ale jako że
przepisów trzymała się idealnie, w kuchni miała je na nosie cały
czas.
– Nie
szkodzi, wrzuć mi tutaj – wskazałam jej na otwarte plastikowe
pudełko z zieloną przykrywką.
– Gdzie
idziesz?
– Przejdę
się po galerii, może coś znajdę. Chcesz coś?
– Kalafior,
mrożony szpinak i kilogram marchewek na jutro.
Zadrżałam.
Połączenie naraz tych warzyw jakoś w ogóle nie leżało w mojej
głowie. Chyba przyjdzie mi jutro wybrać się do jakiejś knajpki,
bo poza tym, że nie mogłam tyle czasu tak perfidnie oszukiwać
mojego organizmu, to jeszcze jako prawowitej amerykance brakowało mi
w całej tej diecie mięsa.
– Jasne,
ogarnę.
– O
której wrócisz?
Westchnęłam.
Była kochana, troskliwa, ale przy tym i nachalna. Przygotowywałam się
na zalewającą mnie falę pytań, ale za wszelką cenę
starałam się zawsze ograniczyć ją do minimum.
– Muszę
wrócić do psów – oświadczyłam, łapiąc w rękę brzoskwinię ze wspólnego kosza na owoce i zakleszczającą się pomiędzy moimi
ustami. – Więc chyba nie jakoś późno.
– Będę
w domu, gdyby coś się paliło to dzwoń!
– Będę
walić i krzyczeć – podkreśliłam, unosząc prawą
brew, w tym samym czasie wpychając opakowanie do plecaka, zapinając
go i wrzucając na plecy zaraz po dżinsowej bluzie.
Tym
razem padało. Dość obficie, ale choć niebo przykrywały kłęby
chmur, nie było w ogóle jakkolwiek ponuro. Droga zajęła mi mniej
więcej tyle samo czasu co wczoraj, bo odruchowo chciało się uciec
przed zmoknięciem, więc dreptałam w miarę szybko, przebierając
nogami do muzyki, której dostarczałam sobie przez słuchawki
schowane pod czarną koszulką.
Zapukałam
do drzwi i weszłam tak jak wczoraj, by ten przypadkiem nie zerwał
się, by mi je otworzyć, a dodatkowo nie usłyszałam nic co
potwierdziłoby, że nie będę stała jak kołek przez mniej niż co
najmniej minutę. I normalnie wytknęłabym ten słaby system
zabezpieczeń, ale z wiedzy, jaką nabyłam podczas pobytu zdawałam
sobie sprawę z tego, że pod względem bezpieczeństwa Japonia
plasowała się szczytowo w randze. Drzwi można było mieć otwarte
tak samo jak pewność, że nikt obcy do niego nie wejdzie. I może
dlatego, że byłam Amerykanką, właśnie po raz drugi wkraczałam
do domu swojego świeżo poznanego znajomego bez słowa przyzwolenia
i jakiegokolwiek sygnału pozwalającego mi wejść do środka.
Zsunęłam
białe trampki w przedpokoju i rozejrzałam się, by nie zobaczyć go
ani w kuchni ani w salonie. Rzuciłam na ziemię plecak razem z
telefonem i splątanymi w supełek kabelkami słuchawek, przechodząc
dalej, po czym stanęłam w progu prowadzącym do pokoju Taigi i
zauważyłam go zanurzonego w cieniutkiej, białej pościeli.
Odbiłam
kilkakrotnie zgiętym palcem o drewnianą framugę, patrząc jak
krzywi się pod wpływem niezapowiedzianego hałasu i rozbudza,
marszcząc przy tym nos.
– Masz
gościa – oświadczyłam, kiedy uchylił powiekę jednego oka i
zamlaskał pod nosem. W drugiej chwili z kolei poderwał, zdarł z
siebie kawałek kołdry i wykrzyczał:
– Czemu
tu jesteś… i dlaczego o tej porze?!
– Wybacz, nie
ustaliliśmy godziny, więc przyszłam kiedy mogłam. Następnym
razem mi ją wyznacz – powiedziałam, opierając się łokciem i
unosząc kącik ust ku górze.
– Nie
będzie żadnego następnego razu – odparł. Wściekły i zaspany,
usiadł na skraju łóżka, przecierając oczy i drapiąc się po
głowie, a ja zaśmiałam się prawie niesłyszalnie, obserwując
bacznie jego ruchy. Wstał, mając na sobie zaledwie szerokie,
czerwone slipy, o czym zorientował się mijając mnie w przejściu, zgrzytając przy tym zębami i udał się
do łazienki, kuśtykając na jedną nogę.
Tymczasem
odwróciłam się, odprowadzając go wzrokiem i rozglądając wokół,
postanowiłam rozgościć. Przysiadłam na kanapie, opierając ręce
na kolanach, a na niej brodę. Zauważając pilot przy zagłębieniu
kanapy przy swojej prawej dłoni ujęłam go i nacisnęłam
największy guzik na samej górze ze znaczkiem włącznika.
– Mam
ciepłą jajecznicę – wypowiedziałam zza zaciśniętych
mechanicznie zębów. Na ekranie automatyczne pojawił mi się jakiś
sportowy dziennik, relacjonujący właśnie rowerowy rajd, mający
miejsce na terenie Tokio. Skakałam przez kilka sekund po kanałach,
podczas których Taiga wyszedł z łazienki, zatrzymując się na
środku mieszkania.
– Gdzie
ona jest? – zapytał, drapiąc się po karku przy jej poszukiwaniu
z dość głupkowatym wyrazem twarzy.
– W
plecaku, leży przy butach. Wyjmij sobie.
– Nie
będę grzebał w twoich rzeczach – odparł, chwytając za materiał i rzucając mi
go z odległości dwóch metrów, na które się zbliżył. Zerknęłam
na niego kontrolnie, by po chwili wypakować takie samo pudełeczko
jak wczoraj i podać chłopakowi prosto w dłonie. Ten poczłapał po
chwili do kuchni, by otworzyć wieczko i stwierdzić w jednym,
banalnym zdaniu:
– Mało
– mówiąc niby do mnie, choć po dłuższej obserwacji wynikało
to na rozmowę z samym sobą. Słuchałam, jak przekłada na talerz
danie Eriko, wstawia do mikrofalówki, nalewa wodę z dzbanka do
szklanki i ogólnie stoi tak w kuchni jeszcze może kilka minut.
– E…
jadłaś coś? – zapytał mnie niespodziewanie, odwracając się w
moją stronę połowicznie, drapiąc przy tym po głowie i wyglądając na niechętnego.
– Nic
nie chcę, dzięki.
Zbierając
wszystkie rzeczy do rąk, po chwili przysiadł do mnie z talerzem
obładowanym dodatkowo czterema kanapkami z potrójnym serem,
ogórkiem i szczypiorkiem oraz trzema parówkami. Usunęłam się na koniec kanapy tak jak wczoraj, oddając mu pilot.
– Jak
noga? – wyparowałam, zerkając na niego z ukosa. Siedział
zgarbiony nad swoim obitym śniadaniem, mimo że zostawiłam mu
celowo całą powierzchnię mebla do dyspozycji, aby mógł się położyć. Wpatrzony w telewizor postawił na podłodze szklankę.
– Nie
boli – włożył do ust kawałek chleba, zabierając przy tym
połowę kanapki. – Pojutrze już będzie okej.
– Przecież
miałeś siedzieć do następnego wtorku.
– Zagoi
się szybciej, nie będę marnował tyle czasu.
Westchnęłam
pod nosem, splatając ręce na piersiach. Wyprostowałam się i
patrzyłam przed siebie.
– Zawsze
jest z tobą taki problem?
– Hę?
– zapytał, chyba naprawdę nie dosłyszając tego, co mówię, bo
jadł, patrzył na przełączony mecz Atlanty Hawks z Phoenix
Suns’ami i wyglądał głupio.
Zmrużyłam
oczy w bezradności. Wstałam po chwili, nie mówiąc nic i chwytając
za plecak, podeszłam do kuchni. Postawiłam worek na wysokim krześle
barowym, wyciągając z niego przedmiot o pastelowym, morskim
kolorze, co do Taigi dotarło najwidoczniej dopiero po pewnym czasie,
bo zapytał z opóźnieniem:
– Co
robisz?
Chłodząc
je w zimnej wodzie, wytarłam pierwszą lepszą szmatką, która
wpadła mi w ręce i odwróciłam się w jego stronę, podchodząc do
kanapy.
– Kładź
się – nakazałam. Na talerzu zostały mu dwie z trzech parówek i
połowa jasnej bułki z kawałkiem ogórka. On z kolei spojrzał na
mnie niezrozumiale, bez jakiejkolwiek rysy złości czy czegokolwiek
innego, co nie było czystym zdziwieniem i czekaniem na wyjaśnienia.
– Oj,
no połóż się!
Tym
razem się skrzywił. Jak pchnięty moimi słowami, zmarszczył
czoło.
– Nie
będziesz mi mówić, co mam robić.
Westchnęłam
zniecierpliwiona, podchodząc dwa kroki bliżej.
– Wystaw
tę nogę, narwańcu. O nic innego mi nie chodzi – wyrecytowałam
wyraźnie i spokojnie.
– Kogo
nazywasz narwańcem, wariatko! Nękasz mnie od dwóch tygodni –
zaczął narzekać, przyglądając mi się i klepiąc wiązankę
niczym ciąg zaklęć pod nosem, które w końcu urwał, kładąc się
w końcu się w swojej typowej nerwowości. Podłożył sobie
poduszkę pod głowę i wyprostował, dzięki czemu mogłam ułożyć
na jego nieco opuchniętej kostce najzwyklejszy, najprostszy i w
zasadzie chyba też najtańszy okład, jaki tylko można było dostać
w każdej aptece.
– Naprawdę
dziwię się, że nie posiadasz czegoś tak elementarnego w twoim
hobby, Taiga.
– A
ty niby skąd to masz?
– W
swojej apteczce. Wożę takie rzeczy ze sobą – odparłam,
stwierdzając, że akurat ten gadżet musiał umieścić tam mój
tata, mimo że nie widniał na liście rzeczy niezbędnych
do udzielenia pierwszej pomocy.
W
tym samym czasie Taiga umilkł, podparł się na rękach i przybliżył
twarz ku nodze, przyglądając się staremu wynalazkowi, który z
pewnością nie raz zakładał na nogę, ale w jakiś dziwny sposób
sam nigdy nie nabył.
– Co
jakąś godzinę na nowo pomocz to w zimnej wodzie i gotowe –
poinformowałam go. – Przyniosę ci miskę z wodą, żebyś nie
latał bez sensu – po czym udałam w stronę łazienki, żeby
sprawdzić, czy znajdę tam coś odpowiedniego.
Chłopak
jedynie westchnął i w międzyczasie wyłączył pstryczkiem
urządzenie. Oparł głowę o ścianę.
– Nie
musiałaś, tamten okład by wystarczył.
– Nie
mogłam patrzeć na tamten kawałek szmatki.
– Co
ma mnie obchodzić, co o tym myślisz, hm? Był w porządku.
Wywróciłam
oczyma w wyrazie dezaprobaty, bo nie chciało mi się prowadzić
przekomarzanek, w których wygrywa ten, który wytrzyma dłużej i
powie ostatnie słowo. Stawiając na panelach fioletową miskę,
którą znalazłam zaraz przy prysznicu i zalewając ją zimną wodą, podrapałam się po czole i odwróciłam, nie do końca wiedząc, co
mogę ze sobą zrobić, kiedy załatwiłam już w zasadzie wszystko,
co uznałam wcześniej za swój obowiązek.
– Dziękuję
– powiedział zupełnie szczerze, ale jakby trochę za karę. Jak
obrażone dziecko, które w sumie jest dobrze wychowane i wie, że
powinno to zrobić, ale nie bardzo chce. – Za jajecznicę też.
Zaśmiałam
się dość głośno na jego słowa, podchodząc do białego parapetu
i opierając o niego łokcie, odpowiedziałam tylko:
– Na
zdrowie, Taiga.
Kątem
oka zauważyłam, że skinął mi głową i ujął talerz, by
dokończyć swoje śniadanie, a ja spojrzałam przez okno. W oddali
widać było chmury, które zapowiadały, że pogoda dzisiaj się nie
zmieni. Było deszczowo, dość zimno, niekoniecznie nieprzyjemnie,
ale na pewno niezachęcająco. Chodniki świeciły pustkami,
upstrzone jedynie jednostkami przemykającymi pod parasolami. Nawet
ja sama nie czułam się w formie i uwydatniałam nieświadomie
różnicę w swoim dotychczasowym zachowaniu, co, wydawało mi się,
odnotował nawet Kagami.
Przejechałam
palcami po zimnej powierzchni parapetu, na zmianę z cichym
wystukiwaniem zupełnie tak, jakbym stała przed klawiaturą pianina,
mknąc wedle nauczonej przedwczoraj piosenki.
– Mogę
zostać? – wyparowałam. – Potrzebuję odpoczynku od Eriko, a do
wyprowadzenia psów zostało mi jeszcze pięć godzin – dodając.
Przerwał
konsumpcję na rzecz zachłyśnięcia się nią. Odchrząknął trzy
razy, przetarł buzię i zapytał niepewnie z pełną buzią, niemal
plując jedzeniem.
– Eriko?
– Moja
współlokatorka. Bardzo ją lubię, ale jest dość specyficzna,
dlatego czasami mam potrzebę odetchnąć – wytłumaczyłam i
ziewnęłam pod nosem, zakrywając usta dłonią. – A ty wydajesz
się nie mieć planów, więc akurat dobrze się składa –
dopowiedziałam, uśmiechając się w jego stronę nieco cwaniacko.
– Niestety...
– odparł nieprzekonany, choć uprzejmie, bo dobrze wiedziałam, że
nadal największym problemem nie była jakaś tam laska,
wpraszająca się nieustannie do jego życia czy też domu, a
zwyczajnie to, że ten nieszczęśnik nie mógł sobie teraz pograć.
Odstawił pusty talerz na ziemię i przeciągnął się, drapiąc się
po głowie. – No, siedź jeśli chcesz.
– Spodziewałam
się innej odpowiedzi – oznajmiłam, odrywając się od parapetu. –
Mogę wyjść na balkon?
– Jak chcesz...
– Całkiem
ładny masz widok. I nie widać boiska, więc łatwiej będzie ci
wytrzymać - wyparowałam, chowając dłonie w kieszeniach, bo
balustrada mokra była od deszczu. Prychnęłam pod nosem na swój
głupi, czepliwy żart, a w odpowiedzi usłyszałam ciche warknięcie
pod nosem.
– Zamierzasz
mnie denerwować cały ten czas?
Zaśmiałam
się, znowu nie odpowiadając nic. Przystanęłam na balkonie,
opierając łokcie o barierki.
– Wyluzuj.
O, widać stąd ten zielony plac zabaw! – nazywałam jakiś parczek dla dzieci, który wysuwał się idealnie pomiędzy rzędami bloków.
– Mieszkasz gdzieś tam? – zapytał nieco zaintrygowany, kiedy napomknęłam o jednym z niewielu znanych mi tu miejsc i obranych przeze mnie punktów odniesienia i określenia lokalizacji chociażby zmartwionej Eriko.
– Tak.
Kojarzysz tamte okolice?
– To
niedaleko Maji. – dodał, przyciszając ton.
Kiwnęłam
głową, uśmiechając się pod nosem. Nawet nie pomyślałam, że można coś takiego kojarzyć ze zwykłym fast food'em.
– No
tak - mruknęłam cicho.
– Mieszkacie
z tymi wszystkimi psami
Odwróciłam się w jego stronę, rozdziawiając buzię, wybałuszając oczy i wybuchając gromkim śmiechem równocześnie.
Odwróciłam się w jego stronę, rozdziawiając buzię, wybałuszając oczy i wybuchając gromkim śmiechem równocześnie.
– Ty myślałeś, że
wszystkie są moje?
– Nie
wiem, na to wyglądało... Skąd mam wiedzieć – wyrzucał z siebie
plątaninę usprawiedliwień.
Nie
wierzyłam, naprawdę. Śmiałam się jeszcze dobre pół minuty,
opierając rękę na biodrze, kiedy on widocznie się niecierpliwił
i złościł, wyglądając przy tym na znudzonego.
– Żadne
z nich. Wyprowadzam psy sąsiadek z bloku. Forma przyjemności i
dorabiania w jednym.
– Czyli
nie masz żadnego?
– Oczywiście,
że mam. Tyle, że jest teraz w domu, z moimi rodzicami.
Taiga
wyglądał, jakby właśnie się na mnie zawiódł, co wyglądało
dość nietypowo i zabawnie w nawiązaniu do sytuacji.
– Jest
piękny, cudowny i kochany, ma jasną... - zaczęłam wymieniać, mając przed sobą obraz Klawisza i uśmiechając się na samo wyobrażenie jego ucieszonego bez powodu pyszczka.
– Na
pewno nie – przerwał mi, włączając na powrót kanał sportowy i
splatając ze sobą ręce na piersiach. – Wszystkie są okropne.
Wywróciłam
oczami, nie widząc, który to już raz jestem do tego zmuszana i
założyłam ręce na klatkę dokładnie tak samo jak on.
– Sam
jesteś, Taiga.
– Masz jej jeszcze więcej? Chcesz mi trochę odłożyć? – zapytałam, wskazując widelcem na danie. - A CO, KAGAMIEMU CHCE SIĘ DAĆ, CO?! Ja już wiem, co jej po głowie chodzi. XD
OdpowiedzUsuń– Kalafior, mrożony szpinak i kilogram marchewek na jutro. - a propos szpinaku. Mam zajebisty przepis na tagliatelle ze szpinakiem i kurczakiem, tak gdybyś kiedyś chciała. Ale, no kurwa, wspaniały jest!
No i przede wszystkim... UWIELBIAM ERIKO! ♥. Jest tak mega pozytywna, taka troskliwa, inna od tych wszystkich krnąbrnych, zadufanych w sobie dziuń, których pełno na Blogspocie. Jest, czaisz, wyjątkowa! Na tyle, że zapada w pamięci. A cała jej kreacja, włosy sprężynki, kwieciste opaski, wielkie spódnice w kwiaty i cały hipisowski majestat tak do niej pasuje! Cudna jest. Jak taka starsza siostra, która naprawdę chce i się stara, ale często nie wychodzi. Czuję, że mimo beznadziejnych zdolności kulinarnych, byłaby naprawdę na przykład dobrą matką. Serducho na ramieniu. :D No, musiałam się tym podzielić. :)
Co ona się o Kagamiego martwi, że drzwi nie zamyka? Ten chłop by samym krzykiem włamywacza powalił!
Zsunęłam białe trampki w przedpokoju i rozejrzałam się, by nie zobaczyć go ani w kuchni ani w salonie. - btw, miałam wizję, że Kagami wychodzi spod prysznica, cały mokry. Z włosami przyklejonymi do twarzy i tak nagle unosi umięśnione ramię i zaczesuje czerwone kudły do tyłu! Sry, musiałam!
AAA, PRAWIE MIAŁAM RACJĘ! Jak można nie zwrócić uwagi na takie ciało. ;/;/;/ Gupia Mia, gupia!
talerzem obładowanym dodatkowo czterema kanapkami z potrójnym serem, ogórkiem i szczypiorkiem - NO KURWA, DZIĘKI, KAGAMI! NAROBIŁEŚ MI OCHOTY!
– Nie będziesz mi mówić, co mam robić. - wyobraź sobie, że przed oczami pojawił mi się napis "Chłopy". XD To zdanie takie typowe dla nich.
Kątem oka zauważyłam, że skinął mi głową i ujął talerz, by dokończyć swoje śniadanie, a ja spojrzałam przez okno. W oddali widać było chmury, które zapowiadały, że pogoda dzisiaj się nie zmieni. - ♥♥♥ podoba mi się to. I ten fragment w jakiś dziwny sposób zapadł mi w pamięć, bo wprowadza taką nagłą zmianę. Charakter spotkania się zmienia niespodziewanie. To takie super, nawet nie wiesz jak się uśmiechnęłam. Trochę zobaczyłam w tym siebie, taka zawiecha na czymś zupełnie przypadkowym. Bardzo to jest fajne. Musiałam to powiedzieć. XD I deszcz, uwielbiam deszcz. Szczególnie ciepły, charakterystyczny taki dla późnej wiosny. A kiedy nigdzie się nie śpieszę i akurat idę do domu, to tym bardziej!
Wgl dalszy fragment, kiedy jeździła po blacie palcami jak po klawiaturze fortepianu plus to pytanie czy może zostać. ♥ OFICJALNIE POKOCHAŁAM MIĘ! SERIO! Nad czym ty się zastanawiasz, takimi smaczkami dodajesz temu wszystkiemu takiego ducha. Jakby to żyło własnym życiem, a oni byli prawdziwi. Cudowne! Kocham to! Bo pokazuje jej pasje i to, że ona naprawdę coś kocha!
I nie widać boiska, więc łatwiej będzie ci wytrzymać - słuszna uwaga, całkowicie się z tym zgadzam. :P
To mi się skojarzyło, kiedy była mowa o balkonie. Wyobraziłam sobie taką blondyneczkę z loczkami opartą o barierkę. :) Może ta z artu nie ma loczków, ale sam obrazek jest i tak magiczny.
No i skończyło się. Tak nagle. Wcześniej szybko mi się czytało, ale teraz przeleciałam ekspresem! Zauważyłam, że ich relacja powolutku ewoluuje, to nie jest szybko, jak mówiłaś. Powiedziałabym, że bardzo naturalnie, a ja przy tobie to siadam, bo u mnie znowu wszystko się wlecze. Daj spokój, nic nie jest źle, nawet literówek nie widziałam ani nic. I podoba mi się bardzo to jak ze sobą rozmawiają. To, że Kagami w jakiś sposób na Mię naskakuje, a ona to naprawdę olewa, tak jakby rozumiała, że chłopak taki ma już charakter. Nie odgryza się, nie jest lampucerą, nie skacze mu do gardła. Po prostu pomaga, tak jak tylko może. To fajne, a facetom i tak imponuje, nawet jeżeli udają, że nie jest im to na rękę. Oj, Kagami, jeszcze się przekonasz co dobre. :P
UsuńTylko jak on je to żarcie, którego według Mii, jeść się nie da?
Pzdr!
Ziam! ♥
(Wybacz, nie zmieściłam się. ;/)
OJ, NIC TAKIEGO MI NIE CHODZI PO GŁOWIE :-////
Usuńo ker, nie mów mi o makaronach, kurczaki i czymś ze szpinakiem, bo mogę jeść to codziennie, wiec za każdym razem, kiedy to czytam, pragnę tego. a czytałam już sporo razy, ok ;-/
hihi, ciesze się strasznie, że tak się podoba! naprawdę, jej kreacja podoba mi się bardziej niż którejkolwiek innej mojej ocki XD NAPRAFTĘ, DZIĘKUJĘ ♡♡♡
ALE ALE, kto powiedział, że ona nie zwróciła uwagi?!?!?!!?
~~~~ Tymczasem odwróciłam się, odprowadzając go wzrokiem
WSZYCHO JEST!!!!!
mimimi, rozumiem o co chodzież, znam fragmenty, które w dziwny sposób sprawiają, że to CZUJESZ. OMG I JA TO SPRAWIŁAM!
I MIMIMI, OK, JEDNAK TO ODNOŚNIE MII UJMUJE MNIE JESZCZE BARDZIEJ NIŻ TO O ERIKO, MIMIMIAAA!
Dziękuję, serio, bo poruszasz kwestie, które lecą prosto do mojego serdusia. I możesz zawse się tak nie miescić, polecam jakby co :-////
Eidori, Mia... obie OC. Kogo Ty jeszcze wymyślisz?
OdpowiedzUsuńJA TAM CZUJĘ NAPIĘCIE SEKSUALNE MIĘDZY NIMI
uroczy są. tacy prawdziwi.
Kagamiemiu trzeba więcej jedzenia. Jak nam.
<3
UsuńNO BO ONO MA BYĆ, NAWET JEŚLI GO JESZCZE NIE WPROWADZAM, ZAUWAŻMY, ŻE SĄ SOBIE PRZEZNACZENI, NO NIE