Zacznę na samej górze, w kwestii uprzedzenia… perspektywa Kagamiego została przerobiona z narracji trzecioosobowej, dlatego może bardzo nie przypominać jego przemyśleń i jego sposobu postrzegania, co przeszkadza mi już nawet teraz, ale… postaram się zrehabilitować później. Nie mam zwyczajnie siły przerabiać tego do pierwotnego stanu, bo jest za piętnaście czwarta rano, a chciałabym to bardzo dodać dla Moirusi, bo i ona dodaje zaraz kolejny rozdział.
Jeszcze tego samego wieczoru siedziałem w pokoju całkowicie przysłoniętym antywłamaniowymi roletami i podświetlanym ledwo przez ekran włączonego laptopa. Na biurku leżało już tylko puste pudełko po regionalnych czekoladkach i dwa podłużne kartoniki z wymalowanym logo arizońskiego zespołu. Nie spodziewałbym się, że Himuro postanowi dać mi bilety na koncert słuchanego przez nas razem za czasów dzieciństwa zespołu i zarazem grającego w następny weekend koncert w Tokio. Bo była to pewnego rodzaju odskocznia i to, czego przewidzieć nie mogłem. Nie był to bowiem ani trening z drużyną, trening z Kuroko ani też… trening na boisku przy bloku
Wertowałem więc ich oficjalną stronę z mieszanymi uczuciami, zupełnie tak jakby moje chęci podzieliły się idealnie po połowie sam nie wiedząc, czy bardziej cieszę się z tego powodu czy też nie. Prawdopodobnie byłoby inaczej, gdyby Kuroko nie wyjeżdżał z rodzicami gdzieś w góry na tydzień, przez co nie mógł być w tym czasie w Tokio. Tym samym przewinąłem pasek do momentu, w którym odnalazłem oddzielne ogłoszenie dotyczące koncertu i w umieszczone na samej górze puste, białe okienko wpisałem:
Taiga Kagami, 5 lipca, 20:34
Sprzedam jeden bilet.
z cichą nadzieją modląc się, by jakimś przypadkiem nie zauważył tego Himuro. Choć ten teoretycznie to przewidział, więc tym bardziej jego intencje wydawały mi się niezrozumiałe. Byłoby też ogólnie zdecydowanie łatwiej, gdyby był tu Tatsuya, bo kończąc w bieżącym roku szkołę średnią, zamierzał zamieszkać w Tokio i udać się na studia. Akita, jak twierdził, utrudniała mu funkcjonowanie w zbyt wielu względach.
Przeprowadzka miała nastąpić zaraz po powrocie ze Stanów, czyli w trakcie września – tak, by na spokojnie umeblować wybrane już mieszkanie w świeżo wybudowanych blokach i kupione mu przez rodziców. Całkiem blisko mojego mieszkania swoją drogą, co też było atutem. Obecnie jedyną wadą było to, że ewidentnie nie zdąży na koncert w przyszłą środę.
Nieco niepewnie opublikowałem post. Najchętniej sprzedałbym je oba, ale jak mógłby postąpić w ten sposób z prezentem od kogoś tak bliskiego jak twój starszy brat?
Po chwili wstałem, opuszczając całkowicie klapkę laptopa i ruszyłem w stronę kuchni. Z niewielkiej lodówki sięgnąłem cztery jogurty, nasypując do nich owsianki z rodzynkami w zamyśle zdrowego, białkowego deseru wedle zaleceń okropnej trener. Nie chciałem wybrzydzać, aczkolwiek do najpyszniejszych smakołyków to nie należało. Tym bardziej nie wtedy, kiedy na języku miałem jeszcze posmak mlecznych czekoladek z truflowym nadzieniem od Himuro.
Popijając wszystko zimnym mlekiem z kartonu, usłyszałem wibracje telefonu, leżącego na kuchennym blacie. Podszedłem, odblokowałem telefon i skrzywiłem się momentalnie na widok migającej u góry wiadomości.
Mia Aidachi, 5 lipca 20:53
SKĄD MASZ BILET NA LYDIĘ?!
Czy ja dobrze widziałem? Jakim cudem dowiedziała się tak szybko? A właściwie, jakim cudem dowiedziała się jakkolwiek? Przerażające.
Taiga Kagami, 5 lipca 20:56
od Himuro
Chciałem odetchnąć, jednak wiadomość zwrotna przyszła w błyskawicznym tempie. Zupełnie jakby wyczekiwała na moją odpowiedź, nie minimalizując okienka rozmowy nawet na chwilę.
Mia Aidachi, 5 lipca 20:53
Sprzedajesz swój prezent? Zwariowałeś?!
Taiga Kagami, 5 lipca 20:56
Sprzedaję tylko jeden, drugi mam dla siebie.
Tylko dlatego w ogóle jej się tłumaczyłem? Może w samej obawie o złe zdanie albo przekręcenia przez nią przebiegu wydarzeń. W końcu przecież laski takie są, a i ona nie zdawała się być wyjątkiem. No chyba, że w tę drugą stronę, bo w moim osobistym mniemaniu zdawała się być po prostu stuknięta.
Mia Aidachi, 5 lipca 20:57
Aaa, okej. W takim razie usuń ten post, ja biorę ten bilet.
Taiga Kagami, 5 lipca 20:58
Jak to… bierzesz?!
Mia Aidachi, 5 lipca 20:59
No zwyczajnie chcę go odkupić.
Czułem przytłoczenie. Zupełną pustkę w związku z kontaktem z płcią przeciwną, niezrozumienie tego jednego konkretnego osobnika i trudne pojmowanie przebiegu wydarzeń. I po dłuższym zastanowieniu, które okazało się nie przynieść żadnego efektu, odpisałem jedynie niezobowiązujące:
Taiga Kagami, 5 lipca 21:03
Ok
W pewnym sensie Mia Aidachi był zwyczajnie dziwna. Chwila… Aidachi? Czy przypadkiem nazwisko trener nie brzmiało podobnie?
To by w zasadzie wiele tłumaczyło…
Kolejne dni zlatywały w zasadzie nieubłaganie wolno. Ten czas był w zasadzie odliczaniem do tego, co miało być atrakcją tego tygodnia – jego minięcie. Następny poniedziałek miał być bowiem zwiastunem wyjazdu w góry i urozmaicenia treningów, a przy tym nadania im odpowiedniej i innej rangi trudności. Po drodze miał jedynie przewinąć się koncert. I równocześnie też zostałem zmuszony do przerwania pewnego rodzaju ciągłości, która powtarzała się nieuchronnym kołem. Zaraz po treningu i zrobieniu szybkiego obiadu, na który składały się makaron, cztery piersi kurczaka i mrożone warzywa, udałem się nie na boisko, a pod prysznic. Wyszedłem z domu jakąś godzinę wcześniej, o tak, bo nie było na co czekać, a przy okazji nie byłem za bardzo przekonany do swojej orientacji w terenie. Była to bowiem część miasta, której w zasadzie nie znałem.
Bilety trzymałem w tylnej kieszeni, sprawdzając je na przemian z portfelem, znajdującym się w nogawce na drugiej nodze. Mia nie odzywała się od tamtej niedzieli, więc szczerze nie miałem pojęcia, co wypadało mi robić. Po cichu licząc, że może zapomniała o całej tej sprawie i nie odezwie się wcale. Chociażby z tego względu, żeby nie mieć jakichkolwiek z tym kłopotów, niepotrzebnego zawrotu głowy i najlepiej też jak najmniej kontaktu z kimś ledwo znajomym.
Jednak nawet to nie odjęło stresu, bo zbyt wiele powodowała sama okoliczność. Nie pomyślałem nawet, by zerknąć, jak wygląda lokal, ile osób pomieści i ile zapisało się na koncert. Znałem jedynie adres i nazwę budynku, wymalowaną czarnym drukiem na błyszczącym, kolekcjonerskim bilecie.
Wsiadłem w autobus, zajmując miejsce na samym końcu. Było już dość pusto,bo w pojeździe znajdowała się jedyna starsza pani i trójka dzieci, szacowanych przeze mnie na maksymalnie jedenaście lat, które prawdopodobnie wsiadły na gapę, podjeżdżając jedynie dwa przystanki z piłką do nogi pod pachą jednego z nich.
I wtedy też niespodziewanie zawibrował telefon, trzymany przez niego kurczowo w dłoni. Jak się potem okazało niepojedynczo, więc sygnał zdecydowanie był znakiem połączenia przychodzącego.
– Gdzie jesteś?
Westchnąłem, będąc nieco przerażonym zarazem. Kto normalny zaczyna rozmowę od tego typu pytania, podczas kiedy numer nadawcy nie jest odbiorcy jakkolwiek znany?
– Kto mówi?
– No kto… Mia. Pytam, gdzie jesteś.
– Mia? Jakim cudem masz mój numer?!
– No skąd…od Tatsuyi. Dawaj, bo wyszłam z domu, a mam do Ciebie blisko. Jesteś jeszcze?
– Nie, już jadę.
– Ech, dobra, to wsiadam w taksówkę. Będę za pół godziny – na moment odłożyła słuchawkę, by przystawić ją do ucha ponownie. – A...masz mój bilet?
– Mam – burknąłem jedynie, słysząc po chwili odgłos dziewczyny krzyczącej uporczywie za samochodem i zakończającej połączenie. Jeśli coś wpłynęło na mnie równie przerażająco co ta dziewczyna, to musiały być to psy. I jak sięgnąłem pamięcią, one też kojarzyły mi się zarazem z tą samą osobą.
Wysiadłszy na docelowym przystanku, rozejrzałem się wokół. I ku mojemu zdziwieniu i na całe szczęście, logo lokalu było dość wielkie, świecąc do tego neonem, więc ten problem miałem już głowy. I ruszając w tym kierunku, wyciągnąłem telefon i niechętnie wystukałem treść wiadomości.
8 lipca, 19:46
Za pięć minut będę czekał pod wejściem.
Zablokowałam telefon, klikając na boczny przycisk białego iphone’a, odpinając pas bezpieczeństwa i otwierając drzwi od strony pasażerskiej. Zapłaciłam taksówkarzowi i wyskoczyłam niekrycie rozentuzajzmowana, po czym rozejrzałam się naokoło. Taiga faktycznie stał w miejscu, które sam mi wyznaczył. Ręce schowane miał w kieszeniach i rozglądał się niepewnie.
W zasadzie nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po tym człowieku. Zazwyczaj jego reakcje były intensywne, przynajmniej te, które widziałam gdzieś z boku albo z opowieści Tatsuyi. Teraz z kolei jego obecna mina nie zdradzała zbyt wiele. Zbyt niejednoznaczna. Zdawał się być też dość małomówny, choć nie przy wszystkich.
Ale to nie problem.
– Jestem! – wyśpiewałam, podnosząc do góry rękę i podchodząc na odległość mniejszą niż pięć metrów, które w tym momencie nas dzieliło.
– Cześć – odparł, nie tyle niechętnie, co może bardziej niepewnie. Wodził wzrokiem gdzieś po oddali, zerkając na mnie jedynie raz, ukradkiem. Ubrany w biały bezrękawnik, czerwoną koszulę w kratę, przewiązaną w pasie i zielone bojówki na nogach, stał nonszalancko, co doprawił trzymaniem rąk w kieszeniach. Nagle wyjął je obie, z czego jedną podrapał się po karku, a drugą sięgnął do tylnej, szerokiej kieszeni spodni, wyciągając z niej bilet i przystawiając mi przed twarz.
– Trzymaj.
– To ile? – wyparowałam od razu.
– Ale co?
– Ile za bilet? – wytłumaczyłam, przejmując kartonik od niego i z błogością oglądając. O rany, naprawdę nie myślałam, że załapię się na taką atrakcję w tym mieście, w której dotychczasowo było dla mnie wyprowadzanie psów. Nie żebym nie miała czego oglądać w Tokio, ale siedziałam tu już drugi tydzień, z czego cztery pierwsze dni spędziłam na jego zwiedzenie. Przecież nie można było robić tego codziennie.
Chłopak zamrugał oczyma kilkukrotnie, spoglądając na mnie, po czym szybko zerwał go i ulokował… gdzieś.
– Weź go sobie – oznajmił nade uprzejmie.
– Normalnie kosztował chyba sześćdziesiąt, no nie? – dopytywałam, machając przy tym kawałkiem papieru. Odruchowo ściągnęłam po drobny, czarny plecaczek, by wyjąć z niego swój równie czarny portfel.
– Nie chcę od ciebie pieniędzy, Mia.
– Fundujesz mi koncert?
– Nie! – niemalże wykrzyczał to, jakby miał zapierać się przed tym nogami. – Ale po prostu… nie oddawaj. Nie dawałem na to żadnych pieniędzy, więc czułbym się dziwnie, pobierając je od Ciebie – dokończył.
– A, no tak. W takim razie ja kupię jakieś żarcie – odpowiedziałam, odpuszczając szybko. Chyba faktycznie miało to jakiś sens.
– Jakie żarcie? – zapytał zainteresowany, nieudolnie udając, że nie jest.
– W środku na pewno coś mają – pochwyciłam paski plecaka, przyciskając je do siebie. – Chodźmy.
Bez słowa ruszył za mną. Nie był zbyt wygadany. Mówił w zasadzie tylko tyle, ile musiał, nie to, co przyszło mu na język, tak jak mi. I w pewnym sensie, zaczęłam odbierać go jako człowieka roztropnego, dojrzałego. Jednak do tego obrazu nie pasował mi znany dobrze jego temperament.
Weszliśmy do środka. Całość wyłożona była ciemnymi, drewnianymi belkami, z mnóstwem szerokich stołów i ławek rozstawionych tuż przy nich, a kolejne, półokrągłe wejście prowadziło na olbrzymią salę. Można było szybko spostrzec, że to w niej miał odbyć się koncert. Ludzi było niemal po sam próg.
Wkroczyłam do środka, próbując przedostać się choć minimalnie bliżej sceny i zerkając kontrolnie za siebie, by sprawdzić, czy nie zgubiłam Taigi. W zasadzie nawet nie ustaliliśmy, że będziemy trzymać się tu razem, a jednak chcąc nie chcąc tak wyszło. I nie tyle przeszkadzało to mi, na ile zastanawiałam się czy przypadkiem nie jest o zbyt kłopotliwe dla chłopaka. Bo ot tak po prostu jednym gestem i zawołaniem uczyniłam mu z siebie kompankę na koncercie i nie wiedziałam, czy to dobrze czy nie. Z kolei równie dobrze sam mógł w każdej chwili mógł zwyczajnie się ode mnie odłączyć albo życzyć udanego koncertu jeszcze przy wejściu. Dlatego też, by zyskać pewnego rodzaju wskazówkę, zmusiłam go do nachylenia się do mnie, po czym wykrzyczałam mu wprost do ucha.
– Pasuje ci tutaj czy mam się przeciskać dalej?
– Jak chcesz – odparł niewzruszony.
Okej, w zasadzie niewiele z tego wywnioskowałam, aczkolwiek gdyby coś mu w tym przeszkadzało, miałam nadzieję, że dałby mi o tym znać chociażby teraz. Dlatego też dałam radę przejść jeszcze dobre dziesięć metrów do przodu, jednak by uniknąć nieprzyjemności w związku z pokaźnym wzrostem Kagamiego, wybrałam miejsce tuż przy bocznej ścianie.
W zasadzie to byliśmy na styk, bo koncert zaczął się po mniej więcej trzech minutach wraz z puszczeniem intro z najnowszej płyty, przygaszeniem świateł na sali i włączeniem kolorowych reflektorów. Później czas leciał nieubłaganie, bo znałam chyba wszystkie piosenki i wszystkie niemalże równie mocno mnie cieszyły. Odruchowo nawet zdarzyło mi się okrzyknąć Taidze pięć z nich moimi ulubionymi i informować o wszystkich, które znam, z czego przy czwartej z nich wywrócił oczyma, kiedy odwracałam głowę. On z kolei stał przez słup przez cały koncert, z rękoma w kieszeniach i jedynie przy jednym z kawałków raczył się pokiwać głową, a i nawet uśmiechnąć, zanim ta w ogóle się zaczęła.
Po ponad godzinie występ dobiegł końca, a my wróciliśmy wraz z tłumem, trafiając do pierwszej sali z barem. Tym razem ta była już pełna. Rozejrzałam się stwierdzając, że nie mamy najmniejszych szans usiąść gdziekolwiek. Każdy stolik bez wyjątku był już zajęty przez grupki rozmawiających ze sobą osób. Skinęłam więc tylko palcem, wskazując Taidze bar i oświadczając mu, że jestem spragniona.
– Co jest do picia? – zapytałam stojącego za ladą mężczyznę, rozkładając łokcie na szerokim blacie. Przejechałam wzrokiem po półce z kolorowymi drinkami, uświadamiając sobie jedną, jakże istotną rzecz równocześnie z wypowiadanymi przez barmana słowami:
– Dla was tylko woda i sok pomarańczowy.
Westchnęłam prawie niesłyszalnie, zdmuchując krótszy kosmyk loka z twarzy na bok. Poddając się bez walki, odwróciłam na pięcie w stronę Taigi i patrząc bezsilnie w podłogę zadeklarowałam mu:
– Jak dla mnie możemy stąd iść.
– Nie bierzesz nic?
– Przetrzymam ten rodzaj pragnienia do czasu powrotu do domu.
Spojrzał na mnie krzywo, aczkolwiek jakby rozumiejąc moją aluzję. Obdarzył badawczym wzrokiem barmana, który polerował skrzynkę zaparowanych po umyciu szklanek.
– Chodźmy – odparł zwyczajnie, ruszając przed siebie, jednak nie wyprzedzając mnie. Byłam nagminnie czołową częścią wiodącą naszego dwuosobowego kolektywu.
Momentalnie znaleźliśmy się poza całym budynkiem, zostawiając za sobą zgiełk tłumu ludzi, którzy nie tylko opanowali cały lokal, ale także ogródek przed bramą. Zrobiło się cicho, a pisk w uszach stopniowo przygasał. Przerywano ją tylko przejeżdżającymi powoli samochodami.
Nie mówiłam nic, w rzeczywistości żyjąc jeszcze koncertem. Ocknęłam się jednak po upływie może minuty.
– Jak ci się podobało? – zagaiłam.
– W porządku, tylko skończyło się szybko.
– Mi też. W szczególności po Fate, zaczęło lecieć jak...
– Wiem. Relacjonowałaś wszystko na bieżąco – przerwał mi z nutą wyrzutu. Zaśmiałam się nieco opryskliwie, spoglądając na niego.
– Bardzo ci to przeszkadzało? – zapytałam celowo, ciekawa jego odpowiedzi.
– Tylko trochę – odparł niepocieszony. Jego wzrok znowu wodził gdzieś wysoko, ręce znowu miał utkwione w kieszeniach, a usta nie rysowały się w żaden uśmiech czy grymas niezadowolenia. Minęliśmy kilka sklepów, do których zachodzić nie miałam już zwyczajnie ochoty, by po prostu poczłapać spokojnie do domu i tam sięgnąć po butelkę limonkowego drinka. Nie wiedziałam w zasadzie, dlaczego żadne z nas nie wpadło na pomysł sprawdzenia jakiejkolwiek linii autobusowej, którego przystanek minęliśmy jakieś trzy minuty drogi za sobą. I zanim zdążyłam o tym napomknąć, niespodziewanie Taiga zaczepił mnie pytaniem.
– Dlaczego wróciłaś do Japonii?
– Zobaczyć, jak żyło się tu moim rodzicom. Spędzili tu w sumie ładnych kilkanaście lat – opowiedziałam. – Po prostu przyjechałam. Powrotem nazwałabym podróż do Ameryki. Tam jest mój dom – odparłam bez wahania. Uświadamiałam to sobie coraz dosadniej, im dłużej tylko tu siedziałam. – A ty? – odbiłam pytanie, bo przecież on zrobił dokładnie to samo co ja.
– Nie miałem powodu, by tam zostawać. Tu mam też mieszkanie, całe dla siebie…
– Rozumiem. Więc tobie z kolei bliżej do tego miejsca?
– Chyba tak.
Na czas przeszły w zdaniach byłam wyczulona, dlatego nie zgłębiałam tematu niepotrzebnie. Tym bardziej, że z opowieści Tatsuyi pamiętałam jedynie napomknięcia odnośnie pana Kagamiego, nigdy o nikim więcej. I wybawczo i jak na pstryknięcie przypomniało mi się, że w plecaku nosiłam paczkę jabłkowych żelków. Pośpiesznie i bez słowa zsunęłam go, wyjęłam i zanim jeszcze otworzyłam, czułam na sobie spragniony, łapczywy wzrok chłopaka.
– Pewnie chcesz?
Taiga podrapał się po karku.
– W sumie zgłodniałem przez te dwie godziny.
Uśmiechając się, otworzyłam paczkę i wpierw poczęstowałam mojego towarzysza. Na sam początek wziął trzy sztuki, wsuwając jednego z nich naraz do buzi.
– Co robisz w Tokio?
– Chciałam zobaczyć, jak się tu żyje. To chyba najlepsza ku temu okazja i prawdopodobnie też jedyna – odparłam, odgryzając sporą część żelka.
– Jedyna?
– Ta, wracam do Stanów po skończeniu szkoły. Nie widzę się tutaj.
– Rozumiem.
– A ty? – odbiłam piłeczkę. Znowu.
– W sumie mi nawet pasuje. Nie narzekam.
– Nie tęsknisz za tamtymi stronami?
– Tylko trochę. W zasadzie to nie zastanawiałem się nad tym.
– Nie myślałeś nad tym, gdzie chcesz grać? – zapytałam, burząc się przy tym. Koleś jakże rozpoznawalny w tym co robił, pokochany i znienawidzony przez różne strony zarazem, wyjątkowo w tym utalentowany, może trochę pożądany, oświadczał mi właśnie, że nie wie. – Przecież tu kosz prawie nie istnieje.
– Jak to nie istnieje? – i to był pierwszy raz, kiedy wykrzesałam z Taigi coś więcej niż tylko obojętne odburknięcie. Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie z wyraźnym wyrzutem. – Nawet nie wiesz, jak ciężko czasami coś tu wygrać...
– No tak, ale – przełknęłam kęs – tu jesteś może ty, całe to pokolenie i poszczególne osobniki, jak Tatsuya na przykład, ale tam… – urwałam, gryząc kolejny kawałek. – Jest cholerna wylęgarnia. Nieporównywalna.
– Ta – rozłożył ręce nad sobą i ułożył je na głowie. Cholera, były ogromne. Jak skrzydła. – Mam jeszcze czas.
Zostawiłam go z tym stwierdzeniem, chłonąc spokojnie końcówkę zielonego patyczka, kiedy Taiga znowu zaczął, być może celowo obierając sobie nowy temat.
– A ty? Coś robisz?
– Gram.
– W co?
Parsknęłam pod nosem. Jakim maniakiem trzeba być, by mieć tak ograniczone pole myślenia. Spojrzał na mnie szybko, ściągając ku sobie swoje podwójne, krzaczaste brwi.
– Na pianinie.
– Cały czas?
I tym razem i mój wzrok powędrował ku niemu, przez co nasze oczy spotkały się na dłuższą chwilę.
– Himuro kiedyś też grał. Jeśli dobrze pamiętam to właśnie z tobą.
– Tak – odparłam. – Tak, właśnie ze mną.
Jakie to krótkie. O.O
OdpowiedzUsuńZnowu nie wiedziałam kiedy i nagle się skończyło! Robisz to specjalnie, ja wiem. ;/ Żeby ludzie się nie mogli doczekać z twoją Fanką Numer Jeden na czele.
W ogóle to pierwsza część taka totalnie opisowa, ale tyle w niej widziałam Kagamiego. Jego życie takie na co dzień, którego zawsze byłam baaardzo ciekawa, a nigdy nie pokazano za specjalnie dużo. Bo przecież ma telewizor, musi mieć komputer, telefon. To naturalne! Jak se pomyślę, że będę musiała to samo opisać Aomine... to napiszę Meh, wstałem. Meh, zjadłem. Meh, poszedłem spać.
JENY!! Reakcja Taigii na to, że Mia mu odda pieniądze podbiła moje serce! On taki dobry! Nie wziąłby pewnie nawet od nieznajomego! Tym bardziej, że racja, to prezent. Ja także bym kasy nie wzięła, bo w końcu nie kupiłam biletów. To takie sto procent jego i tylko jego. ♥♥
– Jak to nie istnieje? – i to był pierwszy raz, kiedy wykrzesałam z Taigi coś więcej niż tylko obojętne odburknięcie. - no tu jebłam też. Parsknęłam se, bo aż oczyma wyobraźni zobaczyłam jego zaszokowaną twarz i zmarszczone brwi (coś jak tutaj). Wyszło ci to , oj wyszło. XD
– Nawet nie wiesz, jak ciężko czasami coś tu wygrać... - ej, tutaj też się zaśmiałam! Ha, jakie żywcem wyciągnięte z KnB!
– A ty? Coś robisz?
– Gram.
– W co? - głupol! Ale nie zmienia to faktu, że i tak do niego pasuje. Nadal jestem obrażona na cb za to gadanie, że Kagami ci nie wychodzi! Pff. Głupia! Jest perfekcyjny (oczywiście poza tym, że naprawdę jest perfekcyjny, ty idealnie go oddajesz. :D).
Wybacz, że tak się ociągałam z przeczytaniem. :/ Obiecam, że już nie będę!
A tak swoją drogą, patrz, jaki tutaj zamyślony. XD
♥♥♥
dzięki moja FNJ i blogowa BFF zarazem :*
Usuńaleeee życie Kagama jest dla mje niemal identyczneee. nie jest powiedziane, co on lubi poza koszem, wiec ciężko mu coś przypisać, a nawet to aż tak nie pasuje. jeśli nie gra, to funkcjonuje sobie i załatwia całą fizjologię XD
hihiho, no tak go widzę, że nie wziąłby wcale, niezależnie w sumie do kogo :D
ciesze siem, serio, mam nadzieję, że nie zjebielę to perfektolo oddawanie jego charakteru, a jak zjebie, to mi powiesz :-(
aaa, wjem, ostatnio robiłam sobie skriny z gifa i mma identyczne ujęcia, co ty w tym linku podesłałaś. wgle te wielkie łapy są przerażające XD
Matulu jak ja ich polubiłam.
OdpowiedzUsuńNo nie mogę.
Serio.
(to się wysiliłam xD)
XDDDDDDD
Usuń