17 grudnia 2016

II. Day after day after day

Tego wieczora Kagamiego zaskoczyły jeszcze tylko dwie rzeczy – i obie były wiadomościami.

Mia Aidachi
2 lipca, 23:08
I co, doczołgałeś się jakoś?

2 lipca, 23:34
Odpisz, proszę, bo Himuro nigdy mi tego nie wybaczy :-/


Oczywistością było, że nad wyraz poirytowany nie odpisał na żadną z wiadomości. Jaki bowiem byłby sens ciągnięcia rozmowy z tą dziewczyną? Powiedz o swojej słabości, a wykorzystają ją przeciwko tobie. Z tym, że to ona go zaskoczyła i przypadkiem zdobyła tę informację, a potem po prostu się z tego nabijała. I tym samym niknące skrajne emocje zdążyły jedynie ustąpić kolejnym – pełnym niepohamowanej irytacji i zniecierpliwienia. Pośpiesznie zamknął wszystkie kolejne okienka, by wyłączyć komputer, wziąć prysznic i dość beztrosko położyć się spać.
Kolejny dzień zaczął od jajecznicy z ośmiu jajek na śniadanie i dwóch kanapek, uwzględniając, że nie powinien się zbytnio objadać, bo Aida zapowiadała dzisiaj znowu sporo biegania. Dzień zapowiadał się upalnie. Nie, parno. Podczas lata w Japonii przed wszystkim było parno. Nawet kiedy kilka dni z rzędu padały obfite deszcze, zaraz wracały wysokie temperatury i duszące, ciężkie powietrze. Jednak przyzwyczajenie do kalifornijskich upałów przez, w zasadzie, całe dzieciństwo, dało się odczuć nieco łagodniejszym przeżywaniem tego typu katuszy. Na pewno łatwiej niż niektórym przechodniom, mijanym właśnie na chodniku. I w całym tym ułatwieniu i tak cuchnął już potem, oblany nim na całej powierzchni pleców. Koszulka lepiła się do mokrego, twardego ciała.
Zaraz po treningu udał się na obiad, którym tym razem były hamburgery z Maji, do tego w towarzystwie Kuroko, popijającego standardowo waniliowego shake’a. Siorbał cicho, zdając się być podczas tego zajęcia głęboko zamyślony.
O czym myślisz, Kuroko? – zapytał, powstrzymując się nawet od odgryzienia kolejnego kęsa piątego burgera.
O naszych starszych kolegach z drużyny. Przykro mi, że od nas odchodzą.
Ta, też ostatnio przyszło mi to do głowy – odsunął papierek, odsłaniając przy tym dorodną bułkę, posypaną z wierzchu sezamem. Kuroko jednak milczał dalej, a jego wzrok, wlepiony pusto w okno, wychodzące na ulicę, wyrażało zwyczajny brak zainteresowania albo zero satysfakcji ze słów swojego towarzysza.
Z drugiej strony, za rok znowu będziemy mogli do nich dołączyć. Hyuga i Mitobe chyba wybierają się na jedną uczelnię – dodał Kagami bezmyślnie przeżuwając wołowe mięso w sosie barbecue z kawałkami czerwonej cebuli, chrzęszczącej teraz wyraźnie pomiędzy jego trzonowcami. Kuroko, wyraźnie zaskoczony tym dopowiedzeniem, przyglądał się tak przez kilka sekund, po czym odsunął od ust słomkę i skinął głową.
Masz rację, Kagami-kun. Dziękuję.
Hę? Za co?
Nie chcę się z nimi rozstawać. To najlepsza drużyna, w jakiej dotychczas grałem.
Kuroko miał do siebie to, że rzucanie ckliwymi deklaracjami jak każdym innym stwierdzeniem – czy to suchym faktem czy wyznaniem prosto z serca płynącym, było dla niego czymś mało zobowiązującym. Trzeba było poznać go lepiej by wiedzieć, kiedy wypowiada się z przejęciem, kiedy z niepokojem, a kiedy zwyczajnie. I tym razem mówił w tym pierwszym zamyśle. Można było to poznać po tym, jak wlepił swój pobłażliwy wzrok w twarz Kagamiego, wywołując u niego tym samym poczucie dyskomfortu, które zbył jednym stwierdzeniem.
Przestań, Kuroko.
Po następnych dziesięciu minutach, kiedy to na tacce przyjaciela zostało ostatnie zawiniątko, niezbite jeszcze w kulkę białego papieru, zauważając uprzednio godzinę na wyświetlaczu telefonu, poderwał się z krzesła.
Muszę iść, Kagami-kun. Zapomniałem, że powinienem niebawem wyjść z psem na spacer – niepodważalne hasło zmotywowało go do powstania i zmuszenia do tego samego Taigę. Przewiesili torby przez ramię i wyszli z lokalu, żegnając się przy trzecim ze skrzyżowań.
Kagami spokojnym krokiem wrócił do domu, zostawiając burgera w torbie na potem i bezmyślnie chwytając piłkę niczym codzienny rytuał. Tego popołudnia nie mógł spędzić lepiej – jak każdego innego zresztą też. Tym bardziej, że Tokio nie miało mu, póki co, nic lepszego do zaoferowania. I ten stan rzeczy miał się też nie zmienić, oczywiście do czasu nadchodzących wyjazdów treningowych.
Nie minęło pięć minut, kiedy po szybkiej toalecie ponownie zszedł na dół, przyśpieszając nieco ze świadomością, że to dogodny czas dla nielubiących grania w szczytowych godzinach upałów. Nawet jeśli zajęłyby je siedmiolatki, jedynym wyjściem była przejażdżka na inne, oddalone o jakieś czterdzieści minut jazdy autobusem boisko. Nie przepędziłby ich przecież, bo zwyczajnie nie potrafił. Brakowało mu… odwagi, przynajmniej wobec siedmiolatków.
Tym razem, jak też ostatnio zaskakująco często, pomarańczowy prostokąt wyznaczony z każdej strony wysoką siatką okazał się być pusty. Na tym osiedlu chyba po prostu mało kto interesował się tą dziedziną sportu, jak i w zasadzie proporcjonalnie w całym tym kraju. W Ameryce wolne boisko bowiem można było rezerwować jedynie poprzez zaklepanie go swoją obecnością wczesnym rankiem i dodatkowo bez gwarancji, że nie zostaniesz z niego w każdej chwili wygoniony.
Ledwie przekraczając pierwszą po drodze białą linię, wyrzucił piłkę przed siebie, uśmiechając się pod nosem. Zabawne, że można nie mieć tego dość. Nie tyle co uczucia towarzyszącemu skupianiu swojej uwagi podczas rzucania czy satysfakcji podczas trafienia do kosza, ale tej zwyczajnej, powtarzającej się w swoim zamyśle rzucaniu okrągłym przedmiotem do kawałka deski z przymocowaną obręczą. Niby tak zwykłe i proste, a jednocześnie tak fascynujące.


Mała, zapakowana w fioletowy papier paczuszka bezustannie dawała mi o sobie znać. Co prawda, sama celowo ustawiłam ją na widoku, by o niej nie zapomnieć, ale moja dokładność jak zwykle musiała uciążliwie męczyć mnie, by pozbyć się jej jak najszybciej i mieć to z głowy.
I kiedy pofatygowałam się o to, by go spotkać przez dwa ostatnie dni, spełzło na niczym. Nie było go tam, gdzie normalnie był chyba zawsze.
I był to tym samym już trzeci raz, kiedy tylko i wyłącznie z tego powodu zakładałam trampki na nogi i wychodziłam z domu, zostawiając moją współlokatorkę samą, co akurat w przypadku przygotowywania przez nią podwieczorku było na moją korzyść. Byłam zmuszona jeść przez nią wszystko, robić – zupełnie nic. I nie byłoby w tym niczego złego, gdyby tylko któraś z jej potraw była jakkolwiek jadalna. Eriko była bowiem zapaloną kucharką i brakowało jej jedynie jakiejkolwiek krztyny do tego talentu. I poza tym, że była osobą okropnie życzliwą i zwyczajnie dobrą, w parze z tym szła jej wścibskość, gadatliwość, jak i to, że była głośna. Na tyle, że wolałam czasem wsuwać przygotowane przez nią żarcie niż słuchać jej wrzasków, którymi porozumiewała się z ludźmi, tak jakby nie potrafiła mówić tonem niższym i w ogóle mniej piskliwym.
Zmierzałam tym samym w stronę boiska, na którym ostatnie dwa razy zastałam wielkie nic nawet podczas zwykłego spaceru z psiakami. Koleś wyćwiczył się na tyle idealnie, by mnie nie spotykać, choć... chyba nie do końca chodziło o mnie. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Jego bojaźliwość przed psami była wręcz zabawna. Rozumiałam, że można nie mieć do nich zaufania, chować urazę z dzieciństwa, ale żeby tak ich nienawidzić? Jaki stał w takim razie za tym powód?
I ku mojemu zdziwieniu, bo szłam trochę jakby nieprzekonana, że ma to w ogóle jakikolwiek sens, był tam teraz. Pochłonięty zupełnie swoim zajęciem, ocierał twarz z potu o zewnętrzną stronę białej koszulki jednym, zdecydowanym ruchem. Przy obojczykach brzęczał mu srebrny łańcuszek z przewieszoną na nim obrączką od Tatsuyi.
Musiałam podejść tuż za niego, bo zdawał się w ogóle nawet nie zauważyć mojego najścia. Chrząknęłam pod nosem, zaciskając przy tym wargi. Chciałam uniknąć pierwszego kontaktu wzrokowego, spoglądając w bok, kiedy to odwracał się w moja stronę, nie chcąc go krępować, co najpewniej miało mieć miejsce. O dziwo, sama czułam się trochę nieswojo. W końcu przyszłam do niego specjalnie i do tego... z prezentem.
Widzę, że żyjesz, Taiga – wychyliłam się delikatnie, powoli przenosząc niepewny wzrok na jego twarz. Bardzo zdziwioną, co tylko spotęgowało moje wzmagania silnej woli do powstrzymania się od śmiechu – naszło mnie bowiem wspomnienie ostatniej sytuacji i tego, że wtedy też strzelił podobnie durną minę.
Daruj sobie – delikatnie drgnęłam, jakby poruszona tą bezpośredniością.
Wyluzuj, jestem sama – wskazałam palcem na dół, pod nogi i rozpostarłam dłonie, by pokazać, że przypadkiem nie ukryłam tam żadnej smyczy. – Nic ci nie grozi – dodałam z odrobiną pogardy. Jak on może...
Co tu robisz? – zapytał nagle, ściągając brwi i palce, które zaciskał na piłce. Do tego omiótł mnie spojrzeniem, jak gdyby podejrzewał mnie o… sama nie wiem co. Po prostu jego wzrok zdradzał, że nie darzył mnie chyba zbyt dużym zaufaniem.
Tak właściwie to pośredniczę – oznajmiłam. Jego twarz przedstawiała niezrozumienie i dziwną pustkę, jakoby był dość ciężko kumający. Ale fakt, sama może niezbyt dobrze nakreśliłam sytuację. Wyciągnęłam więc rękę z pakunkiem przed siebie, rzucając w jego stronę, a on bez problemu ją przechwycił.
To prezent od Tatsyui. Poprosił mnie, żebym przekazała ci to teraz – chrząknęłam. Naprawdę dziwnie się czułam, wiedząc, że chłopak urodziny ma w sierpniu i zarówno dobrze zdając sobie też sprawę z tego, że był dopiero pierwszy tydzień lipca. Ale takie otrzymałam wytyczne, o czymkolwiek one świadczyły. – Z okazji urodzin – zaakcentowałam tak, jakbym sama podpisała się pod życzeniami.
Zdawał się być bezustannie niemało zaskoczony. Przeczesał grzywę, poprawiając ją chyba, po czym jego ręka powędrowała na kark, drapiąc go w wyraźnym poświadczeniu jego skrępowania.
Zarzekał się, że wolałby dać to sam, ale widocznie zapomniał, kiedy widzieliście się ostatnim razem wtedy, u ciebie – przypomniałam mu i ciągnęłam w nadziei, że w końcu coś odpowie. Cokolwiek bym wiedziała, że wszystkie te informacje odpowiednio przetworzył.
Dziękuję. Za fatygę, oczywiście – wykrztusił w końcu. – Sam też osobiście podziękuję Himuro – przyglądał się paczce albo nie wiedząc, czy zerwać z niej ozdobny papier i sprawdzić, co jest w środku, albo zwyczajnie nie chcąc napotykać mojego wzroku.
Wolałabym od tego, żebyś był tu za pierwszym razem, kiedy próbowałam Cię spotkać – mruknęłam niby pretensjonalnie, zupełnie bez tego zamysłu. No, może trochę. Faktycznie, oszczędziłoby mi to czasu, którego i tak miałam dużo. Ujęło zadań, których praktycznie wcale nie miałam, nad czym ubolewałam. Niechętnie musiałam przyznać, że to szacowanie jego przyjścia w było pewną atrakcją dzisiejszego dnia, jak i całego dotychczasowego pobytu w Tokio.
Skrzywił się nagle dziwnie, momentalnie wlepiając we mnie ciemne tęczówki.
Byłaś tu już wcześniej?
To moje trzecie podejście.
Tylko dzisiaj?
Nie, trzeci dzień – ciągnęłam. – Nie miałam wyjścia. Idealnie unikasz moich godzin wyjść z psami – uniosłam brew odruchowo.
Nie unikam! Tak wychodzi, przesunęły nam się treningi – zakomunikował, broniąc się szczerze. Dało się w to wierzyć, aczkolwiek nie zakładałam, że zupełnie zapomniał o akcji z przyjaciółką Himuro i jej kundlami.
Dobra, dobra – odruchowo zbyłam jego zaprzeczania ruchem dłoni, uspokajając go tym. – Tak czy siak, nie będę już nękać – odparłam, obserwując jego reakcję.
Jego oczy zabiegane były pomiędzy mną a paczuszką, wyraźnie szukając stabilizacji. Nie wiedziałam, czy wstydzi się czy zwyczajnie nie wie, co powiedzieć bądź też może po prostu nie chce gadać i czeka, aż przestanę kłapać dziobem i zwinę się, podczas gdy on będzie mógł podziwiać prezent od naszego wspólnego przyjaciela.
Chociaż nie! Nie znam innej drogi do tego psiego parku – skrzywił się na to słowo. Nienormalny. – Więc może jeszcze czasem się tu napatoczę. W każdym razie, na pewno nie celowo. Na razie, Taiga!
Po tym ruszyłam w stronę wyjścia, trzymając rękę uniesioną na wysokość barku, którą zaraz opuściłam swobodnie wzdłuż ciała. Dobiegło mnie jego podłużne zająknięcie się i to, co udało mu się z siebie wykrzesać.
Dzięki jeszcze raz, Mia – odpowiedział ciepło i spokojnie, co zdawało się być zaprzeczeniem jego temperamentu. Przynajmniej tego, który zauważyłam na meczu z naszymi. I tego samego, który reprezentował Tatsuya. Wywnioskowałam dzięki temu, że musiał być wyraźnie zamyślony.
Zerknęłam jeszcze zza pleców, by skontrolować to, co robi. Tymczasem Kagami odłożył pudełko na bok i zaczął kozłować piłkę.

7 komentarzy:

  1. JAK ŚMIESZ KAZAĆ MI TYLE CZEKAĆ, PO CZYM WKRĘCASZ MI, ŻE USUNĘŁAŚ PÓŁ ROZDZIAŁU I MUSISZ TO NADPISAĆ TERAZ?!? I'm talking to you!

    Po pierwsze, o chuj ci chodzi, mała - moja towarzyszko metra siedemdziesiąt - z tym, że nie potrafisz Kagamiego odzwierciedlić? Laska, przecież to typowy Kagam! Nie kumam, akurat jego rozmowy z Kuroko, reakcje, sama reakcja na Mię w tym rozdziale... no żywcem identyczne! Jak w anime. Nie przesadzone ani w jedną, ani w drugą, bo przecież obie piszemy o 3 klasie - i uchowaj boże, bo jak teraz fillery wyszły i Extra Gra wychodzi, to trochę głupio byłoby oglądać, mając w głowie swojego jebanego FF, tak myślę. (AOMINE TAKI PIĘKNY TERAZ W TYCH DŁUŻSZYCH WŁOSACH I Z UŚMIECHEM "BĘDĘ BRAŁ CIĘ"! LOL! LOKOWANIE PRODUKTU!)

    Ciężko jest w ogóle cokolwiek sklecić sensownego, kiedy mamy przed sobą tekst 2 tysi słówek i dużo się dzieje. Mówię ci, przeleciałam wzrokiem, nawet nie wiem kiedy! Nie podejrzewałam też, że znajdę pierwszą osobę. ♥ Chcesz jako Mia pisać w pierwszej, czy na zmianę?

    Wracając do tematu. Kagami to jedzenie, a jedzenie to Kagami. Każdy hepi, osiem jaj poszło, a to jak podwieczorek na takiego wielkiego cielaka! Mówisz, że obawiasz się, że Mia ci wyjdzie głupia, ale nie widzę w niej nic głupiego. Sorry, nie kadzę. Totalnie normalna laska, bez żadnych udziwnień, żadna pierdolona Mary Sue - wiesz zresztą, jak bardzo nienawidzę tego określenia, przecież tyle ludzi istnieje na świecie. Jakieś zazdrosne pizdy musiały je wymyślić. Ale Mia? Zdaje się być wyluzowaną dziewczyną. Musi być, bo przecież Minako uchodzi za sztywniarę! Rany Julek, nie mogę się już doczekać, kiedy ona się tutaj pojawi. Już drugi raz ktoś mojej postaci użyje! AAAAA!

    KnB... Hmm. Powiem ci, że szalenie mi szkoda, że tylko my dwie jesteśmy na netach, że takie zajarane tą tematyką. Szalenie żałuję, że nie ma nas więcej. Takich Moirów i Adriemmerów po uszy zakopanych w tym animcu. Ale z drugiej strony to ja się także ciesze, bo byłabym zazdrosna o Aommine... chyba. Tak, jednak byłabym zazdrosna. To jest tak, że ja już Kagamiego z nikim poza Mią nie widzę, a jak nie zakończysz tego hepi endem, to ci ukręcę zadek...

    Czuję, że napisałam wiele.
    Więc dodam tylko, że masz się nie martwić o kreację Kagamiego, bo robisz to perfekto - weź poczytaj lepiej sb gejowskie opowiadania o KnB(!), tam to dopiero niszczą charaktery. No i przede wszystkim głębię postaci, bo każdy z tych facetów nawet o związkach i laskach (bo to Japonia, lol, tam najczęsciej pierwszy raz ma się z narzeczonym w wieku 21 lat. XD ALE PRZECIEŻ KOGO TO CIEKAWI! Lepiej pisać bezmyślnie z płytką fascynacją krajem, bez znajomości kultury...) nie myśli, tylko o koszu, a tam co? Same seksy i używki. Zawsze.

    Nie, Adzia. Kagami to Kagami. Nawet się zastanawiam czy ja chujowo nie wypadam totalnie. Po przeczytaniu tego rozdziału i stwierdzeniu, że opisy to twoja mocna strona, uznaję się za opisowego debila. Bo moje przy twoich wysiadają i wydają się bezmyślne.

    Zatem. Lol. Niech jasna strona internetów będzie z tobą!

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NIE WIEM ZA CO SIĘ WZIĄĆ, TAKIE TO DŁUGIE ŻE NIE MOGĘ, NIE PISZ MI TAKICH *ŻART ŻART ŻART*
      nie usunęłam, wycięłam i przeniosłam na następny, ale chyba jednak tego nie wykorzystam, chyba że gdzieś dalej. no nic, dałam do pliku z wyciętymi fragmentami i tam sobie leży. musiałam zmienić, teraz lepsze jeeeest! (przynajmniej tak sądze, ok :-()
      MOJA TOWARZYSZKO METRA SIEDEMDZIESIĄT XDDDD kochane że ja pierdolę
      Ach, i dziękuję za schlebionka z Kagamka i Mijaczi, mam nadzieję, że dam radę utrzymać to ich dobre odzwierciedlenie
      Ogólnie to nie wiem, będę pisała chyba tak, jak będzie mi wygodniej w zależności od sytuacji. Miała być trzecia osoba tylko, potem weszła perspektywa Mii i nawet Kagamiego. Widzisz, życie zmienne jest, chyba wszystko wchodzi w grę jak widać XD
      A MÓWIŁAŚ, ŻE TO JA JESTEM OGRANICZONA, ŻE NIE POTRAFIĘ CZYTAĆ NICZEGO INNEGO O KIMŚ, O KIM SAMA PISZĘ XD
      nieeee no, więcej jeeeest na bank, tylko albo nie potrafimy ich znaleźć albo po prostu wszyscy rzucili się na wattpada, tak myślem.
      i za opisiki dziękuję, bo to moja pasja chyba, nie wiem ♥♥♥
      PS. SERDUSIA SKOPIOWAŁAM SOBIE OD CIEBIE, BO MI TU JE SADZISZ ♥♥♥

      Usuń
  2. Kupił mnie humor opowiadania i świetna szata graficzna. <3 Jest prześliczna. I chociaż nie jestem zwolenniczką kanon x OC tylko miłuję ponad życie AoKaga (<3), to będę śledziła Twoją historię. :D I musze Ci przyznać, że Twoja OC nie jest nawet w jednej trzeciej tak wkurzająca jak większość; żadna z niej Mary Sue, więc jest dobrze. Przypadła mi do gustu. ;) Ładnie piszesz, ciekawie, a fabuła trzyma się kupy. Prawie jak żywcem wyjęta z anime. :)
    Duużo weny życzę i czekam, aż historia się rozkręci. :D
    Pozdrawiam!
    w-bezdroza.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ten humor się właśnie boję, czy nie przesadzam w drugą stronę, więc dobrze, że chyba jednak nie XD I niee, ja już nie potrafię sobie wyobrazić Kagamiego bez Mii, zbyt mocno nazwymyślałam sobie o nich w głowie :-D Cieszę się, że Ci się podoba, na czele z charakterem mojej ocki, bo to chyba dość istotne w dzisiejszych czasach, poważka! I dziękuję tym samym za komentarz :-)
      pozdrówka!

      Usuń
    2. ZNAM TO! Ja też niestety już Aomine bez Minako nie widzę. ;/ I czaisz, szalenie mnie to wkurwia, bo nie mam na to wpływu, a czyni to ze mnie trochę taką dziunię, co to uważa, że jej najlepsze, a tak nie jest. No... tak jest. ;/;/;/

      Wady pisania ff. :P

      Usuń
  3. Terefere
    To sie tak przyjemnie czyta Ziomek. Kurde serio. Bardzo przyjemnie.
    Jak wszystko od Ciebie. Ja po prostu kocham Twój styl. On przekonuje mnie do wszystkiego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wszystko od Ciebie. Ja po prostu kocham Twój styl. On przekonuje mnie do wszystkiego.
      lolz, rozpływam się

      Usuń