Zanim cokolwiek tu przeczytacie, udajcie się do zakładki. A tak zapraszam do miłego czytania o bohaterach w świecie Hogwartu! (no serio, przeczytajcie zakładkę XD Alternatywa – HP.) Tam wyjaśniłam wszystko.Jedenastkę dodam jakoś na dniach. I za szablon przepraszam, bo wrzuciłam go na szybko, a nie jest dopicowany. Nie mam czasu się nim teraz zajmować, a raczej wiem, że nie powinnam tego robić. Wróci ten poprzedni albo zrobię w ogóle jeszcze zupełnie inny, ale raczej tematyczny.
Całą alejka biegnąca na tyłach szkoły dopiero pokryła się pożółkłymi liśćmi, a od jakiegoś tygodnia, z dnia na dzień robiło się nieprzyjemnie chłodniej. Na tyle, że uczniów decydujących się na spędzanie przerw na dworze było wyraźnie coraz mniej. Nikt świadomie nie wystawiał się na silny wiatr, wilgotne powietrze i niemalże pewne przeziębienie, oprócz Phoebe. Jej ulubiona pora roku nie pozwoliła jej nie wyciągać nas w każdej możliwej chwili pierwszych dni października na zewnątrz. Problem leżał w tym, że zimno nie było jej chyba jeszcze nigdy, a chorowała jedynie z przemęczenia i serii dni, wzmożenie poświęcanych na naukę, w mniejszości na sen. Jedynym stwierdzeniem, jakie zdołałam usłyszeć od niej przez niemal całe życie i zarazem przypuszczeniem, że mojej przyjaciółce mróz zaczął jakkolwiek doskwierać, było schowajmy się tam, napijemy się czegoś ciepłego. Dlatego po raz kolejny dałam się naiwnie przekonać, by wyjść poza przyjemnie ciepłe ściany Hogwartu jedynie na cienką szatę i chaotycznie owinięty szalik w pasy, którego frędzle jednego końca wpadały mi na twarz, licząc, że jakoś to wytrzymam i nie zmarznę tak mocno, jak wczoraj.
Drżałam
delikatnie, przyciskając do piersi trzy książki na Eliksiry
oraz kierując się w
stronę
jednej z ławek, którą zajmowała czekająca na nas Chloe. Podparta
na łokciu i nieco przygarbiona, przyglądała się kończącemu się
właśnie treningowi Quidditch’a zawodników swojego domu,
pochłoniętymi w tym samym momencie wulgarną rozmową ze stojącymi
naprzeciwko Ślizgonami. Nie dało się wyłapać niczego z tej
rozmowy, ale typowość takich sytuacji zawsze wskazywała na problem
podziału boiska do treningu. Poza tym, że te dwie strony nie
potrzebowały nigdy konkretnych powodów, by podrzeć ze sobą koty,
ta sytuacja rysowała się dość klarownie.
Phoebe,
szalenie zaabsorbowana tym, co widzi wokół siebie i pogrążona w
bliżej nieokreślonych myślach, była teraz zbyt idealnie odporna
na wszystkie bodźce dochodzące z zewnątrz, by odnotować
jakiekolwiek elementy zgrzytu. Przypatrywała się rozciągającemu
się przed nami pstrokatemu lasowi i zarysu szpiczastych gór tuż
nad nim, na który miałyśmy wystarczająco dobry widok z okna
wspólnego pokoju. Słonce delikatnie muskało promieniami i raziło
po oczach. Wiatr stawał się coraz bardziej porywisty, przez co
bezustannie musiałam zarzucać kosmki włosów do tyłu, by nie
wpadały w kąciki ust. Tak samo jak Chloe podciągała swoje
pończochy, tak samo ja beztrosko poprawiałam na sobie wszystko, co
psuły anomalie pogodowe, a widocznie właśnie wtedy powinnam była
uwagę wytężyć kilkukrotnie.
– Uważaj,
Mia! – gardłowy, niski bas dotarł do mnie gdzieś z oddali. I
choć polecenie wydawało się naturalnie proste, czasu miałam zbyt
mało, by zrozumieć, przed czym miałabym się chronić i jeszcze
mniej, bym mogła temu zapobiec. Chwilę później mknący w moim
kierunku czerwony kafel z tępym hukiem powalił mnie na ziemię,
uderzając w mój prawy bok.
Z
mojego gardła dobieg pusty, bezwarunkowy krzyk, by za chwilę
zastąpił go grzmot powalonego na ziemię ciała. Jęknęłam
podłużnie, kiedy mój kręgosłup przeciął snop bólu. Przez
kilkanaście sekund nie czułam okolic swojej prawej strony i ręką
po omacku sprawdzałam, czy nadal tam jest, bo siła, z jaką
dostałam, mogłaby spokojnie mi ją wyrwać.
Otoczono
mnie zewsząd w sekundę. Wystraszonym twarzom Chloe i Phoebe w końcu
zaczęły towarzyszyć inne i wypełniać luki w moim dostępie do
widoku na błękitne, jesienne niebo. Nie miałam pojęcia, skąd w
tak krótkim czasie wzięło się ich tu tyle, skoro jeszcze przed
chwilą sumowałam w głowie ilość ludzi na zaledwie kilku zajętych
ławkach. Ktoś szturchnął moim barkiem i prowokował do
relacjonowania swojego stanu, ale słysząc jedynie jęki w
odpowiedzi, natychmiast zaprzestał działania.
– Mia,
żyjesz?
Sama
nie miałam do końca pojęcia, co się ze mną dzieje, bo adrenalina
przejęła całe moje ciało. Nie czułam nic oprócz gorąca we
wszystkich częściach mnie i przyspieszonego pulsu w tętnicach. Nie
mogłam przełknąć śliny, bo gardło wyschło mi na wiór, a zimne
powietrze, które łykałam łapczywie, potwornie drażniło
nabłonek. Zadawałam sobie w tym czasie pytanie, czy w ogóle
możliwym jest oberwać z takim natężeniem, kiedy boisko znajdowało
się w tak dużej odległości ode mnie, bo to, że stamtąd trafiła,
chyba nie musiało podlegać kontemplacjom. Liczyłam, że nie było
aż tak źle, na jak bardzo to wyglądało, choć u wszystkich,
których w tym momencie widziałam, rysowało się przerażenie, a
moja przyjaciółka swoje zwykle pomalowane bordową pomadką usta
chowała w dłoniach.
–
Nie
ruszaj się,
Mia. Zaraz ktoś przyjdzie – oznajmiła mi. I
nigdzie też nie zamierzałam, a raczej nie mogłam. Czułam się
przygwożdżona siłą do podłoża i za wszelką cenę starałam się
pozbyć zamglonego obrazu. Klękając
przy mnie,
dodała
jeszcze
pretensjonalnym
tonem. –
No, biegnij po tę
pomoc,
do cholery!
Czyjeś
kroki odbijały się po
ziemi drobnymi
wibracjami
w
mojej głowie. Stale nadbiegały nowe osoby i albo widziałam to nad
sobą albo czułam w postaci coraz większego ścisku wokół siebie.
Na domiar wszystkich
złych rzeczy, jakie mogły
mnie teraz dotyczyć,
zaczęło robić mi się jeszcze na
tyle duszno,
że
aż niedobrze. W tym jednym aspekcie chłodny powiew, który jeszcze
przed
chwila przeklinałam,
odbierał mi nieprzyjemnych doznań.
Przymknęłam
na moment oczy.
–
Nic
jej nie jest? – zapytał
ktoś ciężko dysząc.
–
Żartujesz
sobie? Przecież leży i ledwo kontaktuje...
–
Który
to z was? Ty, Taiga, poważnie?
– Nieźle
przyłożyłeś, stary.
– Zabiję
cię za to, kretynie!
– Nie
chciałem, przecież mówię! Cholera…
Następowała
kolejna rotacja do jak najlepszego widoku na obezwładnioną piłką
do Quidditch’a laskę. Wzięłam
pierwszy, głębszy
oddech. Zabolało.
Emocje chyba zaczęły
ze mnie spływać, bo
czułam
jak naturalne
znieczulenie stopniowo ustępuje palącemu uczuciu zapadających
się wnętrzności i wżywania się ich w
siebie nawzajem.
Nie chciałam sobie nawet
wyobrażać,
jak bardzo mogą być poobijane.
Tym
bardziej, że Shen
z pewnością doprawi mi
ich więcej, kiedy dowie się, jak
to
na siebie nie uważam.
A sprawcy całego
tego
zamieszania oberwie się z
pewnością jeszcze
bardziej.
– Zaniosę
ją, jeśli…
–
Nie!
– rzuciła
Chloe panicznie.
– Ty już lepiej nic nie rób!
–
Nie
ruszajcie jej stąd. Ktoś zaraz przyjdzie.
Moje
przyjaciółki broniły mnie jak lwice, a ja walczyłam z samą sobą.
Odruchowo przeniosłam dłoń w miejsce bólu.
–
Za
coś takiego chyba jednak zostaniesz zawieszony...
–
Zamknij
się,
Kise.
Wyłapywałam
urywki rozmów wokół siebie, choć pragnęłam ciszy i tylko ciszy,
albo żeby ktoś dobił mnie, bym mogła zemdleć i niczego z tego
nie pamiętać.
Zamiast
tego poczułam na sobie muśnięcie gładkich włosów, jednak zanim
zdążyły drażniąco łaskotać moją skórę, zostały zwinne
zabrane. Czarne, długie włosy właścicielka schowała za kołnierz
i naciągnęła go wyżej na szyję. Później odsunęła moja szatę
i kolejne warstwy materiału pod spodem, by kompletnie odsłonić mój
brzuch. Poczułam zimne palce, które miarowo uciskały moje ciało.
To jednak chyba nie wywołało większej rewelacji – wszyscy
uważnie patrzyli, nierozstrojeni żadnym niespodziewanym widokiem.
Poczułam się spokojniejsza, że nie wyglądało to aż tak
tragicznie.
– Jest
złamane – odparła zdecydowanie. – Jedno żebro jest złamane.
– Cholera…
– Rany,
Mia, będzie dobrze!
– Ta…
– wymknęło mi się z ust. Syknęłam podłużnie i starałam się
rozluźnić.
–
Brawo,
geniuszu.
–
Chloe,
zostaw go w spokoju. Stało się i koniec – podsumował stanowczy
ton Phoebe. Widziałam
jak
kontrolowała
uważnie wszystkie ruchy Puchonki, skoncentrowanej na swoich
poczynaniach. Fakt faktem, była
chyba
najbardziej zaufana osobą,
więc jej diagnozę można było wziąć całkiem na poważnie. –
Teraz
trzeba zająć się Mią.
–
Nic
mu nie robię.
–
Nie
wiem, jak jej narządy, ale to jedno da się wyczuć – dodała,
unosząc ku niej głowę i
zdając
relację z własnej dedukcji.
– Możemy
coś teraz zrobić?
–
Poczekajmy
na pielęgniarkę.
– W
porządku.
Dziewczyna
wstała i odsunęła się nieznacznie. Jej towarzysz o rudej grzywie
skontrolował uważnie jej twarz i posunął
się, robiąc dla
niej
miejsce.
Nie
odnotowałam ich wcześniej – zupełnie jak pozostałych, słabo
znanych mi twarzy – zachowanie i mocny makijaż Chloe był jak
zwykle zbyt atencyjny – ale musieli stać tu od początku, nie
mając problemu z przejściem przez warstwy tłumu.
–
Ej,
zmywamy się stąd – ktoś klepnął Gryfona po ramieniu. Widziałam
silne natężenie sportowych,
bordowych szat za sobą i kilka czubków Nimbusów,
wyglądających z tej perspektywy jak cienkie pale. – I
tak nic już nie zrobimy.
– Zostanę
tu zanim jej nie przeniosą. Może się przydam – odparł
zdecydowany, męski głos.
–
Nie
tkniesz jej kiedykolwiek –
Chloe. Nie chciałam sobie wyobrażać, jak wiele kłopotów będzie
miał z nią sprawca, skoro już pewnym było, że należeli do
jednego domu. Nawet w tej sytuacji było mi go szkoda. Zaraz po tym
naszła mnie fala mdłości i
przestałam się tym przejmować.
–
Mówisz,
jakby to w ogóle było możliwe, Chloe.
–
Szlag,
Kise, zamknij dziób.
–
Jej
brat cię
skasuje – wtrącił
ktoś nagle.
Zaraz
po tym wybuchła fala kpiarskiego
śmiechu i
chłopięce pogwizdy.
Nieszczęście
w nieszczęściu. Wszak naprawdę
nie wiedziałam, czego chłopak pożałuje bardziej – mojego
honorowego brata czy porywczej przyjaciółki. Zastanawiałam
się też czy po diagnozie będę miała w ogóle ochotę ingerować
w jego ewentualne zdrowie czy raczej poczuję nagły
przypływ chęci
pewnej formy zemsty.
Zanim
złapały mnie kolejne salwy
skurczów
i powstrzymałam
nachodzące
mnie nudności,
ludzie wokół zaczęli się minimalnie
rozchodzić,
choć
nadal kilkunastu
uporczywie wpatrywało się we mnie i moją
siwą od pyłu z alejek szatę.
Phoebe
zebrała moje książki i trzymała je wytrwale, bo miała pod opieką
jeszcze
cztery
swoje. Chloe
wplotła palce w moją dłoń i wyglądała
na poważnie przejętą, stercząc
mi nad twarzą do momentu, w którym nie nadbiegła
pomoc. Trzy
pielęgniarki
i uniosły
mnie w powietrzu, wymuszając mechanicznie unieruchomienie.
Ostrożnie,
ale nie całkowicie
bezboleśnie. Nawoływania
jednej
przyjaciółki w
końcu odegnały wszystkich nieproszonych gapiów, w tym także
mojego
oprawcę,
wybierając mi na towarzystwo jedynie samą siebie i Phoebe, która
podbiegłą do nas truchtem, kończąc rozmowę z udzielającą mi
wcześniej pomocy uczennicą z Hufflepuff’u. Wkrótce zniknęłyśmy
w ciemnościach szkoły, kierując się do komnaty szpitalnej, gdzie
zostałam przeniesiona łóżko.
– Spokojnie,
Mia. Panie powiedziały, że zrobią wszystko na znieczuleniu.
Ale
tak nie było. Dostałam szklankę jakiegoś potwornie niedobrego
świństwa do wypicia, który i tak niewiele mi dał albo zwyczajnie
nie zdążył zadziałać, bo wszystko czułam. Każdy niedelikatny,
profesjonalny
dotyk pielęgniarek oraz łączenie kości za pomocą zaklęcia.
Słysząc odgłos chrzęszczącej tkanki miałam wrażenie, że
odlecę. Darłam
się wyjątkowo
głośno
i nieskrupulatnie,
sądząc, że mogę być słyszalna w całkiem dalekim zasięgu.
Chloe podskakiwała i kryła się w szacie Phoebe, która z
politowaniem przypatrywała się poczynaniom ze ściągniętymi
nerwowo
brwiami.
Na
sam koniec, chwilę po wszystkim, przez drzwi wtargnął mój
postawny brat o jasnych włosach, w towarzystwie swojego dobrego
kumpla o niemal identycznej objętości klatki piersiowej.
– Mia!
Jak się czujesz? Mia!
I
właśnie wtedy momentalnie mnie znużyło, a potem zasnęłam. Może
to wtedy właśnie lekarstwo miał zadziałać. Sama nie wiedziałam.
Przybywam, choć ty wiesz, że ja i tak zawsze jestem. Ostatnio jakaś niema taka, ale mimo wszystko jestem. :) Dokonuję właśnie celebrancji naszej znajomości!
OdpowiedzUsuńCzytała ona to co się tutaj odpierdoliło i powiem ci, że początkowo zastanawiałam się, co ty tam chcesz odpierdzielić i przed oczyma stanęła mi scena z Kise, któremu Aomine walnął przypadkowo piłką. To se myślę, no jakoś podobnie będzie. A potem czytam i w myślach: okej, zarobiła, spoko, jedno zaklęcie i po sprawie. Ogólnie bardzo podobał mi się motyw z tym jak Mina przez mgłę patrzyła na ludzi zgromadzonych naokoło i niby widziała, słyszała, ale nie napisałaś za dużo. No i sam kafel. Miałaś rację, tłuczek to by bidulkę na pół przeciął. XD Chociaż to Potter, więc tam nawet pewnie i nogi odratować potrafią. XD Każde kalectwo! Pewnie potrafią też tworzyć ciastka z zerem kalorii. Chuje. ;/
Wgl to mi się przypomniało, jak czekałam na list! Wiesz, kiedy miałam 11 lat. O jaka smutna byłam. ;/;/ Tak jakoś automatycznie wczułam się w ten świat. Tyle wspomnień mi wróciło, bo przecież ja kiedyś pisałam ff z Pottera, ba!, czytałam nawet, ale nic z nich nie pamiętam. Aż się zastanawiałam przez chwilę, czy nie wrócić do tego światka, choć na chwilkę. Taki sentyment, Adzia! Soł macz! Śmieszne, bo gdybyś nie wpadła na ten pomysł, gdybym nie przeczytała o różdżkach, gdybyś nie zajarała się Pottermore, gdybyś nie walnęła Mii kaflem, to pewnie długo jeszcze myśl nie pojawiłaby się w mojej głowie!
Przede wszystkim Mia, Kagam, mojo kochano Minaczko, Aomine, oni tak tam pasują! Idealnie wpasowują się w klimacik magicznego świata. Kagami przeciwko Aomine napierdzielają w obręcze na zmianę, co żeby tylko wygrać. Taka rywalizacja jak na boisku! Ja cię błagam, opisz mecz! Napisz, że obstawiają zakłady jak Wesley'owie kiedyś. Ze ktoś komentuje. Że loża nauczycieli! Plz! Zrób, że Minaczko postawiła na Gryffindor. XDXD (no co, ja tam jestem podobno)
No i przede wszystkim jestem ciekawa, co Mia ma w planach na Kagamiego. I ta wbitka jej brata. Cholera, mam przzed oczyma tego seksi braciszka, blodasa wysokiego. Jak surfer, mniam, mniam! Mam ino nadzieję, że nikt nikomu kości nie pogruchoce, a Mia obejdzie się niezbyt ostro z Kagamim. <333
Mój Bozi, jaki nieogarnięty ten komentarz. Ale hej! Od kiedy ja się tym przejmuję?!?! Moira, ogar...
Usuń*przyjaźni i miłości największej, spłyciłaś to strasznie tą znajomością zaledwie :-////
Usuńwiem, wieeem, ja tylko żałuję, że tam nie ma tych gierek teraz, takie to było fajoskie 😞 ale i tak fantastycznie robiło mi się te teściki, kocham takie gówna XD i cały ten mały powrocik do tego, miałam cholerną ochotę rzucić się na książki, ale nie mogę ich tykać trochę teraz. :-(
SI, będzie meczyk. Trochę to z tobą jeszcze obgadam, bo sama nie wiem, na jakim etapie będą pozostałe relacje. :-D
BĘDZIE SŁODKO, WIERZ MI, TO BLOG PRZESYCONY SŁODYCZĄ. <3
OBIECAŁAM PRZECZYTAĆ. W sumie nie obiecywałam, ale napisałam, że przeczytam xDD
OdpowiedzUsuńI JESTEM XDDD
I powiem Ci Mordeczko, że faktycznie klimacik mega lekki, taki w pip przyjemny.
JA TAK W OGÓLE ZA HP NIE PRZEPADAM! Ale jak dodamy do tego Kagamy to wychodzi na to, że TAKIE COŚ TO JA MOGĘ CZYTAĆ I CZYTAĆ! A CO!
ALE ŻE JAK TY NIE PRZEPADASZ ZA HP XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Usuń