4 lutego 2018

3. Zawsze mogło być gorzej




Byłoby szybciej, gdyby nie HP i Zakon Feniksa wczoraj w tv, który w międzyczasie oglądałam, ale wczułam się bardziej w klimat. XD Ano i ech, wiem, że to ta mniej pożądana część bloga, ale mam na to więcej zapału, bo zabierałam się za trzynastkę i coś nie mogę się przemóc. A i przepraszam, jeśli gdzieś tam pomyliłam kafla z tłuczkiem – dopiero pod koniec skapnęłam się, że to o to pierwsze mi chodzi. xD 


To była nieprawda. Wszystko co obiecano mi, kiedy znalazłam się na oddziale szpitalnym i wyłam z bólu, było się bujdą. Nie było żadnego znieczulenia. Jako pierwszy podano mi płyn, który okazał brutalnym środkiem na zrośnięcie żebra i tylko spotęgował moje wrzaski na dobre pół godziny. W szklance, której rzekomo miała znajdować się czysta woda, Pani Pomfrey rozpuściła mi tabletki, mające powodować szybsze gojenie się siniaków, jakie powstały na narządach. Od natłoku wszystkich nienaturalnie leczących mnie substancji, bezustannie bolała mnie głowa, a ich potworny smak przyprawiał mnie przy każdym łyku o odruchy wymiotne. Na koniec z kolei potraktowano mnie zaklęciem, które błyskawicznie pogrążyło mnie w mocnym śnie.
Wałkowałam z przerażeniem wspomnienia, bo obudziłam się z tym samym, obrzydliwym posmakiem w buzi, wytrącona jękami nowego pacjenta, którego położono na drugim końcu sali. Usiadłam na łóżku i przemieliłam kilkukrotnie językiem po policzkach i zębach, a momentalnie przy mojej pryczy zjawiła się dziewczyna o długich, czarnych włosach, spiętych w wysoką kitę. Mimo że chwile po wypadku pamiętałam jak przez mgłę, skojarzyłam, że to ta sama Puchonka, która wówczas słusznie zdiagnozowała moje usterki. Tym razem jednak nie miała charakterystycznego szalika, a białą przepaskę na ramieniu.
Jak się czujesz? – zapytała, kładąc na małej komódce srebrną tacę z naczyniami. Zanosiło się na kolejną porcję lekarstw, ale przy tym też ciepłą, zieloną herbatę i naleśniki na obiad.
W porządku – przetarłam oczy i dodałam zdziwiona, kiedy zauważyłam, że za oknami robiło się buro. – Przespałam cały dzień?
Prawie – odparła – Jest chwilę po siedemnastej. Spałaś zaledwie ponad dobę.
To i tak całkiem sporo.
Najlepsi dobijali do pięciu dni – skomentowała, poprawiając okulary i zagięte rękawy szaty. – Dolegają ci jakieś bóle?
Nie. Jak gdyby nic się stało – nieco naciągnęłam prawdę, bo prostując ręce i przeciągając całe ciało, czułam się nieco sztywniejsza w kilku konkretnych miejscach, ale zdecydowanie nie było to nic, co mogłoby mi utrudniać samodzielne funkcjonowanie.
Musisz zostać na obserwacji jeszcze do jutrzejszego ranka. To decyzja Pani Pomfrey – odechciało mi się męczyć ją prośbami o wskóranie czegokolwiek, bym mogła wyjść stąd szybciej, bo najwidoczniej nie miałam na to szans. Kwitując to zdanie poddańczym westchnięciem, opadłam na oparcie łóżka. Dziewczyna w międzyczasie zaczęła wykładać nowe naczynia i zabierać zużyte.
Dziękuję…ci – zawiesiłam się, kiedy zaczęła odchodzić w stronę wyjścia na zaplecze.
Jestem Minako – i na wpół obrócona, dodała jeszcze, widocznie przypominając sobie – Byli tu twoi bracia i jakieś znajome deklarując, że wpadną tu wieczorem, żeby sprawdzić, czy się przebudzisz. Do górnej szuflady z kolei włożyłam prezent, który ktoś zostawił ci wczorajszej nocy.
Zapominając o szaleńczym głodzie i pragnieniu, w pierwszej kolejności sięgnęłam do komódki i wysunęłam wskazaną szufladę. Pudełko, przewiązane aksamitną, czerwoną wstążką, z której na górze spleciono kokardę było jedynym, co się w nim znajdowało. Zanim wzięłam je w dłonie, odnotowałam jeszcze wetkniętą w nie kartkę, z krótkim tekstem, wypisanym tak wielkimi literami, że można było z odległości wyczytać ich treść.

Przepraszam za tamto – Kagami.

Chaotyczny i niechlujny charakter pisma niemal z miejsca potwierdził mi nadawcę. Taki właśnie wydawał mi się on sam – rozkojarzony, niedbały, a przy tym dziecinny. Przypominał nieco napakowanego głupka, który nigdy nie potrafił trafnie odpowiedzieć na pytania profesorów i zawsze był nie do końca zorientowany, co powinien robić. Obrywało mu się za to na forum całej klasy, poza nauką latania na miotle, bo w niczym więcej nie był orłem. Nadrabiał swoje braki umiejętnościami, jakimi z miejsca dostał się do drużyny i królował wśród drużyny Gryffindoru, będąc ich zdecydowanym faworytem, znanym przy tym na całą szkołę. Tym samym Kagami Taiga wydawał mi się być właśnie taki, jak charakter jego pisma – tym bardziej, że przecież jeszcze wczoraj w jakiś niemagiczny sposób porządnie przyłożył mi kaflem.
Zdarłam folię i otworzyłam górną część pudełka licząc w duchu, że wytrwam kolejną noc i następną spędzę już w swojej komnacie. Jednak to nie ona stanowiła wyzwanie, a wieczór.
Idealne dwie godziny Chloë zdawała mi relacje z wszelkich rewelacji minionego dnia, które nie były dla mnie niczym szczególnym, ale w jej opinii najwyraźniej zostały uznane za warte szczególnej uwagi. Zdzierała plotki jak szpachelka – zupełnie tak, jak gdyby było to jej hobby, a zarazem przychodziło do niej samoistnie niczym przyciągane na magnez. Miała do tego swego rodzaju talent – zdolność świetnej obserwacji terenu, porównywalnej do mugolskiego skanera, gumowe ucho i rozbudowany system umiejętności nawiązywania kontaktów łącznie z docieraniem do odpowiednich wtyk. Kiedy byłam młodsza, podzielałam jej zaabsorbowanie tym rodzajem sportu, jednak z czasem zdążyłam chyba z tego wyrosnąć – ona najwidoczniej nie miała już nigdy. Na szczęście potem dołączyła do nas Phoebe, która zdołała nieco urozmaicić naszą rozmowę, a po kolejnej godzinie siłą zgarnęła naszą przyjaciółkę, by, zgodnie z poleceniami pielęgniarek, dać mi odetchnąć.

Następnego dnia, którego mogłam wrócić do normalnego życia, od samego śniadania wpadały na mnie sylwetki znajomych, zasypujące mnie pytaniami o samopoczucie. Zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo ta sensacja rozniosła się po całej szkole i jakiemu procentowi całej tej szopki przyczynia się Chloë. W zestawieniu z faktem, że należała do tego samego Domu, co sprawca całego zdarzenia, za każdym razem, kiedy ujrzałam gdzieś bordowo-żółte szale, czułam się dziwnie niezręcznie.
Nie mogłam chyba jednak tego uniknąć, bo zwracałam na siebie wyjątkowo dużo uwagi, a dla nieokreślonego grona osób na co dzień wystarczyła moja sterta poskręcanych włosów na głowie, by odnaleźć mnie w tłumie. Pierwszym sygnałem, świadczącym o zakłóceniach, był zdumiony wzrok Phoebe, Lisy i Maisie, który powiódł nagle dobre pół metra za mną, a potem ciche przywitanie, które dawało mi pewność, z czyich ust padło.
Hej, Mia.
Odwróciłam się jak porażona tymi słowami, mimo że ton miał spokojniejszy niż kiedykolwiek dane mi było słyszeć. Zazwyczaj bowiem musiał się z czegoś tłumaczyć i robił to zwykle lekko napięty.
Cześć, Kagami – odparłam zdawkowo.
Jak się czujesz? – kiedy zapytał, poczułam, że powietrze za mną zelżało. Byłam pewna, że dziewczyny, w tym moja szanowna przyjaciółka, ulotniły się, kiedy tylko wyczuły, że wypada zostawić nas samych, choć w duchu liczyłam na to, że chociaż ona wybada moją potrzebę jej mentalnego wsparcia. Chloë nigdy by mi tego nie zrobiła, choć z drugiej strony byłam wdzięczna, że nie było jej obok. Prawdopodobnie nie dawała Kagamiemu wytchnienia w pokoju wspólnym ich Domu, a w zaistniałej sytuacji pewnie wyłupałaby mu oczy. Oczywiście, wszystko z całkowitej troski o mnie.
– Żyję i nawet chodzę, więc jak najbardziej na plus – odpowiedziałam niedbale. Wyglądał na nieco zbitego z pantałyku, jakiego nie widziałam go chyba nigdy. Zwykle wykłócał się nawet nie mając racji, więc zakładałam, że niejedna czarownica dałaby sobie uciąć rękę za ten widok głównego ścigającego.
Jak to wygląda? – wypalił nagle.
Co takiego?
No… gojenie.
Chcesz mi zajrzeć pod szatę, Taiga?
Nie – zmieszał się, pomagając sobie rękami w geście zaprzeczenia. Na niekorzyść miał ten typ urody, że momentalnie robił się na twarzy czerwony jak jego włosy. – Chodzi mi tylko o twoją relację. Pani Pomfrey nie miała czasu, by opowiedzieć mi dokładniej – wyjaśnił, świdrując mnie z poczuciem winy. Zbył mnie fakt, że wypytywał kobietę o szczegóły.
Właściwie to nic nie widać – skłamałam. To prawdopodobnie przez drugą i trzecią porcję leku, której nie zażyłam, wylewając zawartość kolejnych szklanek przez okno, siniaki pod żebrami przybrały koloru żółtego, jednak na tym ich szybkie tempo gojenia ustało. Ponadto zaczęłam się zastanawiać, że w zasadzie nie mam żadnego celu, by obwiniać chłopaka dłużej za ten wypadek i nie czuję żadnego żalu. Możliwe, że to lawina wszystkich obelg Chloë, jakie w niego wycelowała, dawała mi automatyczną sugestię. – Dali mi same mocne świństwa, które uporały się z tym momentalnie. Właściwie to nie ma o czym gadać.
Naprawdę? – nie krył zaskoczenia. Pomyślałam przez chwilę, że pewnie nie wierzy, ale nie wydawał mi się typem, którego długo by przekonywać do takich błahostek. Byłam pewna, że jego umysł, nastawiony na wieczną rywalizację z Aomine Daikim, wyprze ten fakt ze świadomości na dwa tygodnie przed następnym meczem ze Ślizgonami.
Tak. Po prostu zamknijmy ten temat – skwitowałam prosto.
Poważnie? – jego krzykliwe, krzaczaste brwi uniosły się w zdumieniu ku górze.
Stało się i koniec, Taiga. Nie ma co tego rozgrzebywać – zapewniałam go, maskując pojedyncze ukłucie pod mostkiem, które jakby upominało się o swoje. – Postaram się więcej nie wpaść więcej na tor lotu twoich kafli i myślę, że to się więcej nie powtórzy.
A przynajmniej miałam taką nadzieję. Tu już nawet nie chodziło o mnie, ale bardziej o niego. Co prawda, takie przypadki zdarzały się sporadycznie, ale mogłoby to trwale zaszkodzić jego reputacji czy pozycji w drużynie. A gdyby znowu miało chodzić o mnie, stuprocentowo czekałby go problem w postaci mojego najstarszego brata, o ile już go nie dotyczył. 
Tak, jasne – wymamrotał, pocierając dłonią o kark i motając się przez chwilę, jak gdyby nie wiedział co zrobić. – To na razie, Mia.
Zaczął się wycofywać. Jakby nie do końca przekonany, nie widział lepszego rozwiązania, by przerwać niezręczną ciszę, ale nie było to coś, co w zupełności chciał robić.
Ej – rzuciłam zupełnie spontanicznie – dzięki za fasolki.
Zatrzymał się i zwrócił do mnie twarzą, na której pierwszy raz podczas naszej rozmowy, pojawił się łagodny uśmiech, choć w pierwszej chwili przypuszczałam, że wyprze się tego gestu.
Mam nadzieję, że smakowały – dodał, wyraźnie usatysfakcjonowany, że trafił z prezentem.
Nie chciałam mówić na głos, że trafiła mi się cała masa waniliowych, których smak jest najmniej pożądany przez dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa, pięć o smaku wymiocin, trzy zgniłe jaja, a potem już zwyczajnie bałam się próbować dalej.
Zmieniłam temat, bo akurat zauważyłam kątem oka, jak Kise Ryōta dźgnął łokciem bok rozbawionego Takao, nie spuszczając z nas wzroku. Chwilę później przeanalizowałam, że za plecami Taigi stoi cały szereg Gryfonów, przyglądających się naszej rozmowie i dyskutujących żywo. Miałam wrażenie, że obraz idealnie odbił się na mojej twarzy, bo Kagami zerknął za siebie kontrolnie.
– Chyba na ciebie czekają.
– Fakt, muszę lecieć. Trzymaj się, Mia – rzucił na odchodne, pośpiesznie krocząc w stronę kumpli, którzy wyraźnie czekali na jego sprawozdanie, nawet nie siląc się na jakąkolwiek dyskrecję. Zniknął za moment pośród kolegów, a Kazunari zarzucił mu dłoń na kark dokładnie w tej samej chwili, w której i ja poczułam na swoim barku czyjąś rękę.
Dałabyś mu szansę – usłyszałam. Spokojny, radosny głos należał naturalnie do mojego brata – nie zmieniał się nigdy, nawet w zależności od nastroju. Tak samo też niemal zawsze szczerzył się szeroko, ukazując rząd równiutkich zębów.
Jaki kolejny, niezdrowy pomysł powstał w twojej głowie? – odpowiedziałam mu pytaniem, choć wiedziałam do czego zmierzał. Uwielbiał głupio podpuszczać mnie w kwestii relacji damsko-męskich, często bez podstaw i jakiegokolwiek sensu, kiedy dla porównania Matt zamknąłby mnie w jakiejś chatce w Zakazanym Lesie na kilkadziesiąt kłódek, by uchronić przed każdym śmiałkiem. Podejrzewałam jednak, że gdyby przyszłoby mu traktować któregoś kandydata poważniej, Shōn pomógłby starszemu w zastawianiu wnyk i wrzucaniu wszystkich kluczyków do grząskiego bagna.
Byłaś zbyt oschła – stwierdził, stając obok mnie i przewiesił mi się na szyi.
Byłam miła – podkreśliłam to, siląc się na dosadne przeliterowanie. – Nie chcę, żeby chłopak robił sobie dodatkowego zachodu.
Niekoniecznie o to może w tym chodzić – odezwał się niczym wyrocznia.
A niby o co innego?
Nie jestem do końca przekonany, że tylko o to, o czym myślisz – poklepał mnie sugestywnie po uszkodzonym boku. To dlatego w jego głosie od samego początku słyszałam dziwną satysfakcję i niezrozumiałe cwaniactwo, a usta wykrzywiał w dwuznacznym uśmiechu. Kochałam go, ale też nienawidziłam, kiedy wykorzystywał na mnie swoje dziwne sztuczki, opatentowane na niespokrewnione z nim dziewczyny. Shōn być może faktycznie stanowił swego rodzaju ideał – był bystry, szybki, zorganizowany i ponadprzeciętny we wszystkim, czego się dotknął. Wiecznie uśmiechnięty, przykuwał uwagę i z relacji samej Chloë, był po prostu szalenie czarujący, Mia, dokładając mi współczuć, że mogę być tylko jego siostrą. Dodatkowo posiadał jakieś swoiste instynkty, które wykorzystywał na ludziach, by pozyskać to, na czym mu zależało. Tylko w zupełności nie wiedziałam, dlaczego stosował to także na mnie – w końcu znałam go od poszewki, wiedziałam o nim więcej i miałam pewnego rodzaju asy w rękawie.
Mówisz jakbyś coś wiedział – wyparowałam od razu, patrząc prosto przed siebie.
Może wiem.
– Shōn – nadepnęłam obcasikiem na jego but, trafiając chyba na dużego palca i dodając – mówisz albo znikasz.
Po prostu bądź mniej zapobiegawcza. Porozmawiaj z nim jak dziewczyna.
W odruchu wywróciłam oczami. Przecież bezustannie nią byłam.
Jakim cudem w ogóle zdołałeś cokolwiek usłyszeć?
Machnął mi przed nosem swoją różdżką z czerwonego dębu i włóknem ze smoczego serca na tyle teatralnie, bym mogła się domyślić, że zdobył jakieś zaklęcie, którym zamierzał mnie i torturować, jak i niedalekiej przyszłości także szantażować.

Znikam, Mia – zanim mnie wyminął, klepnął jeszcze kilkukrotnie po barku, jakby na pokrzepienie i podążył wraz z tłumem, który zapychał cały korytarz.


W ogóle to mam wrażenie, że pozmieniałam im charaktery nieco, naciągnęłam je jakby. Ale to chyba podświadomie, by relacja nie wyglądała na podobną do tej pierwotnej historii i w ogóle. Mam nadzieję, że nie przesadziłam, chociaaż, tu chyba będzie więcej przesad, jeśli już. I o stokroć szybciej niż tam, to też, bo tam się ślimaczyyy.