Byłoby szybciej, gdyby nie HP i Zakon Feniksa wczoraj w tv, który w międzyczasie oglądałam, ale wczułam się bardziej w klimat. XD Ano i ech, wiem, że to ta mniej pożądana część bloga, ale mam na to więcej zapału, bo zabierałam się za trzynastkę i coś nie mogę się przemóc. A i przepraszam, jeśli gdzieś tam pomyliłam kafla z tłuczkiem – dopiero pod koniec skapnęłam się, że to o to pierwsze mi chodzi. xD
To
była nieprawda. Wszystko co obiecano mi, kiedy znalazłam się na
oddziale szpitalnym i wyłam z bólu, było się bujdą. Nie było
żadnego znieczulenia. Jako pierwszy podano mi płyn, który okazał
brutalnym środkiem na zrośnięcie żebra i tylko spotęgował moje
wrzaski na dobre pół godziny. W szklance, której rzekomo miała
znajdować się czysta woda, Pani Pomfrey rozpuściła mi tabletki,
mające powodować szybsze gojenie się siniaków, jakie powstały na
narządach. Od natłoku wszystkich nienaturalnie leczących mnie
substancji, bezustannie bolała mnie głowa, a ich potworny smak
przyprawiał mnie przy każdym łyku o odruchy wymiotne. Na koniec z kolei
potraktowano mnie zaklęciem, które błyskawicznie pogrążyło mnie
w mocnym śnie.
Wałkowałam
z przerażeniem wspomnienia, bo obudziłam się z tym samym,
obrzydliwym posmakiem w buzi, wytrącona jękami nowego pacjenta,
którego położono na drugim końcu sali. Usiadłam na łóżku i
przemieliłam kilkukrotnie językiem po policzkach i zębach, a
momentalnie przy mojej pryczy zjawiła się dziewczyna o długich,
czarnych włosach, spiętych w wysoką kitę. Mimo że chwile po
wypadku pamiętałam jak przez mgłę, skojarzyłam, że to ta sama
Puchonka, która wówczas słusznie zdiagnozowała moje usterki. Tym
razem jednak nie miała charakterystycznego szalika, a białą
przepaskę na ramieniu.
– Jak
się czujesz? – zapytała, kładąc na małej komódce srebrną
tacę z naczyniami. Zanosiło się na kolejną porcję lekarstw, ale
przy tym też ciepłą, zieloną herbatę i naleśniki na obiad.
– W
porządku – przetarłam oczy i dodałam zdziwiona, kiedy
zauważyłam, że za oknami robiło się buro. – Przespałam cały
dzień?
– Prawie
– odparła – Jest chwilę po siedemnastej. Spałaś zaledwie
ponad dobę.
– To
i tak całkiem sporo.
– Najlepsi
dobijali do pięciu dni – skomentowała, poprawiając okulary i
zagięte rękawy szaty. – Dolegają ci jakieś bóle?
– Nie.
Jak gdyby nic się stało – nieco naciągnęłam prawdę, bo
prostując ręce i przeciągając całe ciało, czułam się nieco
sztywniejsza w kilku konkretnych miejscach, ale zdecydowanie nie było
to nic, co mogłoby mi utrudniać samodzielne funkcjonowanie.
– Musisz
zostać na obserwacji jeszcze do jutrzejszego ranka. To decyzja Pani
Pomfrey – odechciało mi się męczyć ją prośbami o wskóranie
czegokolwiek, bym mogła wyjść stąd szybciej, bo najwidoczniej nie
miałam na to szans. Kwitując to zdanie poddańczym westchnięciem,
opadłam na oparcie łóżka. Dziewczyna w międzyczasie zaczęła
wykładać nowe naczynia i zabierać zużyte.
– Dziękuję…ci – zawiesiłam się, kiedy zaczęła odchodzić w stronę wyjścia na zaplecze.
– Jestem
Minako – i na wpół obrócona, dodała jeszcze, widocznie przypominając sobie – Byli tu twoi
bracia i jakieś znajome deklarując, że wpadną tu wieczorem, żeby
sprawdzić, czy się przebudzisz. Do górnej szuflady z kolei
włożyłam prezent, który ktoś zostawił ci wczorajszej nocy.
Zapominając
o szaleńczym głodzie i pragnieniu, w pierwszej kolejności
sięgnęłam do komódki i wysunęłam wskazaną szufladę. Pudełko, przewiązane aksamitną, czerwoną wstążką, z
której na górze spleciono kokardę było jedynym, co się w nim znajdowało. Zanim wzięłam je w dłonie,
odnotowałam jeszcze wetkniętą w nie kartkę, z krótkim tekstem, wypisanym tak wielkimi literami, że można było z odległości
wyczytać ich treść.
Przepraszam
za tamto – Kagami.
Chaotyczny
i niechlujny charakter pisma niemal z miejsca potwierdził mi
nadawcę. Taki właśnie wydawał mi się on sam – rozkojarzony,
niedbały, a przy tym dziecinny. Przypominał nieco napakowanego
głupka, który nigdy nie potrafił trafnie odpowiedzieć na pytania
profesorów i zawsze był nie do końca zorientowany, co powinien
robić. Obrywało mu się za to na forum całej klasy, poza nauką
latania na miotle, bo w niczym więcej nie był orłem. Nadrabiał swoje braki umiejętnościami, jakimi z miejsca dostał się do drużyny i
królował wśród drużyny Gryffindoru, będąc ich zdecydowanym
faworytem, znanym przy tym na całą szkołę. Tym samym Kagami Taiga
wydawał mi się być właśnie taki, jak charakter jego pisma –
tym bardziej, że przecież jeszcze wczoraj w jakiś niemagiczny
sposób porządnie przyłożył mi kaflem.
Zdarłam folię i otworzyłam górną część pudełka licząc w
duchu, że wytrwam kolejną noc i następną spędzę już w swojej
komnacie. Jednak to nie ona stanowiła wyzwanie, a wieczór.
Idealne
dwie godziny
Chloë
zdawała
mi relacje z wszelkich rewelacji minionego dnia, które nie były dla mnie niczym szczególnym, ale w jej opinii najwyraźniej zostały
uznane za warte szczególnej uwagi. Zdzierała plotki jak szpachelka
– zupełnie tak, jak gdyby było to jej hobby, a zarazem
przychodziło do niej samoistnie niczym przyciągane
na magnez. Miała do tego swego rodzaju talent – zdolność świetnej obserwacji terenu, porównywalnej
do mugolskiego
skanera,
gumowe ucho i rozbudowany system umiejętności nawiązywania
kontaktów łącznie z docieraniem do odpowiednich wtyk. Kiedy byłam młodsza,
podzielałam jej zaabsorbowanie tym rodzajem sportu, jednak z czasem
zdążyłam chyba z tego wyrosnąć – ona najwidoczniej nie miała
już nigdy. Na szczęście potem dołączyła do nas Phoebe, która zdołała nieco urozmaicić
naszą rozmowę, a po kolejnej godzinie siłą zgarnęła naszą przyjaciółkę,
by,
zgodnie
z poleceniami pielęgniarek, dać mi odetchnąć.
Następnego
dnia, którego mogłam wrócić do normalnego życia, od samego
śniadania wpadały na mnie sylwetki znajomych, zasypujące
mnie pytaniami o samopoczucie. Zaczęłam się zastanawiać, jak
bardzo ta sensacja rozniosła się po całej szkole i jakiemu
procentowi całej tej szopki przyczynia się Chloë.
W zestawieniu z faktem, że należała do tego samego Domu, co
sprawca całego zdarzenia, za każdym razem, kiedy ujrzałam gdzieś
bordowo-żółte szale, czułam się dziwnie niezręcznie.
Nie
mogłam chyba jednak tego uniknąć, bo zwracałam na siebie
wyjątkowo dużo uwagi, a dla nieokreślonego grona osób na co dzień
wystarczyła moja sterta poskręcanych włosów na głowie, by odnaleźć mnie w tłumie. Pierwszym sygnałem, świadczącym o zakłóceniach, był zdumiony wzrok
Phoebe, Lisy i Maisie, który powiódł nagle dobre pół metra za
mną, a potem ciche przywitanie, które dawało mi pewność, z czyich ust padło.
– Hej,
Mia.
Odwróciłam
się jak porażona tymi słowami, mimo że ton miał spokojniejszy
niż kiedykolwiek dane mi było słyszeć. Zazwyczaj bowiem musiał
się z czegoś tłumaczyć i robił to zwykle lekko napięty.
– Cześć, Kagami –
odparłam zdawkowo.
– Jak
się czujesz? – kiedy zapytał, poczułam, że powietrze za mną
zelżało. Byłam pewna, że dziewczyny, w tym moja szanowna
przyjaciółka, ulotniły się, kiedy tylko wyczuły, że wypada
zostawić nas samych, choć w duchu liczyłam na
to, że chociaż ona wybada moją potrzebę jej mentalnego wsparcia.
Chloë
nigdy by mi tego nie zrobiła, choć z drugiej strony
byłam wdzięczna, że nie było jej obok. Prawdopodobnie nie dawała
Kagamiemu wytchnienia w pokoju wspólnym ich Domu, a w zaistniałej sytuacji
pewnie wyłupałaby mu oczy. Oczywiście, wszystko z całkowitej
troski o mnie.
– Żyję i nawet chodzę, więc jak najbardziej na plus – odpowiedziałam niedbale. Wyglądał na
nieco zbitego z pantałyku, jakiego nie widziałam go chyba nigdy. Zwykle wykłócał się nawet nie mając racji, więc zakładałam, że niejedna czarownica dałaby sobie uciąć rękę za
ten widok głównego ścigającego.
– Jak
to wygląda? – wypalił nagle.
– Co
takiego?
– No…
gojenie.
– Chcesz
mi zajrzeć pod szatę, Taiga?
– Nie
– zmieszał się, pomagając sobie rękami w geście zaprzeczenia.
Na niekorzyść miał ten typ urody, że momentalnie robił się na
twarzy czerwony jak jego włosy. – Chodzi mi tylko o twoją
relację. Pani Pomfrey nie miała czasu, by opowiedzieć mi
dokładniej – wyjaśnił, świdrując mnie z poczuciem winy. Zbył mnie fakt, że wypytywał kobietę o szczegóły.
– Właściwie
to nic nie widać – skłamałam. To prawdopodobnie przez drugą i
trzecią porcję leku, której nie zażyłam, wylewając zawartość
kolejnych szklanek przez okno, siniaki pod żebrami przybrały koloru
żółtego, jednak na tym ich szybkie tempo gojenia ustało. Ponadto
zaczęłam się zastanawiać, że w zasadzie nie mam żadnego celu,
by obwiniać chłopaka dłużej za ten wypadek i nie czuję
żadnego żalu. Możliwe, że to lawina wszystkich obelg Chloë,
jakie w niego wycelowała, dawała mi automatyczną sugestię. –
Dali mi same mocne świństwa, które uporały się z tym
momentalnie. Właściwie to nie ma o czym gadać.
– Naprawdę?
– nie krył zaskoczenia. Pomyślałam przez chwilę, że pewnie nie
wierzy, ale nie wydawał mi się typem, którego długo by
przekonywać do takich błahostek. Byłam pewna, że jego umysł,
nastawiony na wieczną rywalizację z Aomine Daikim, wyprze ten fakt
ze świadomości na dwa tygodnie przed następnym meczem ze
Ślizgonami.
– Tak.
Po prostu zamknijmy ten temat – skwitowałam prosto.
– Poważnie?
– jego krzykliwe, krzaczaste brwi uniosły się w zdumieniu ku
górze.
– Stało
się i koniec, Taiga. Nie ma co tego rozgrzebywać – zapewniałam
go, maskując pojedyncze ukłucie pod mostkiem, które jakby
upominało się o swoje. – Postaram się więcej nie wpaść więcej
na tor lotu twoich kafli i myślę, że to się więcej nie powtórzy.
A
przynajmniej miałam taką nadzieję. Tu już nawet nie chodziło o
mnie, ale bardziej o niego. Co prawda, takie przypadki zdarzały się
sporadycznie, ale mogłoby to trwale zaszkodzić jego reputacji czy
pozycji w drużynie. A gdyby znowu miało chodzić o mnie, stuprocentowo czekałby go problem w postaci mojego najstarszego brata, o ile już go nie dotyczył.
– Tak,
jasne – wymamrotał, pocierając dłonią o kark i motając się
przez chwilę, jak gdyby nie wiedział co zrobić. – To na razie,
Mia.
Zaczął
się wycofywać. Jakby nie do końca przekonany, nie widział lepszego rozwiązania, by przerwać niezręczną ciszę, ale nie było to coś, co w zupełności chciał robić.
– Ej
– rzuciłam zupełnie spontanicznie – dzięki za fasolki.
Zatrzymał
się i zwrócił do mnie twarzą, na której pierwszy raz podczas
naszej rozmowy, pojawił się łagodny uśmiech, choć w pierwszej
chwili przypuszczałam, że wyprze się tego gestu.
– Mam
nadzieję, że smakowały – dodał, wyraźnie usatysfakcjonowany,
że trafił z prezentem.
Nie
chciałam mówić na głos, że trafiła mi się cała masa
waniliowych, których smak jest najmniej pożądany przez dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa, pięć o smaku wymiocin, trzy zgniłe jaja, a potem
już zwyczajnie bałam się próbować dalej.
Zmieniłam temat, bo akurat zauważyłam kątem oka, jak Kise
Ryōta
dźgnął łokciem bok rozbawionego Takao, nie spuszczając z nas wzroku. Chwilę później przeanalizowałam, że za plecami Taigi stoi cały szereg Gryfonów, przyglądających się naszej rozmowie i dyskutujących żywo. Miałam
wrażenie, że obraz idealnie odbił się na mojej twarzy, bo Kagami
zerknął za siebie kontrolnie.
– Chyba na ciebie czekają.
– Fakt, muszę lecieć. Trzymaj się, Mia – rzucił na odchodne, pośpiesznie krocząc w stronę kumpli, którzy wyraźnie czekali na jego
sprawozdanie, nawet nie siląc się na jakąkolwiek dyskrecję. Zniknął za moment pośród kolegów, a Kazunari zarzucił
mu dłoń na kark dokładnie
w tej samej chwili, w której i ja poczułam na
swoim
barku czyjąś rękę.
– Dałabyś
mu szansę – usłyszałam. Spokojny, radosny głos należał
naturalnie do mojego brata – nie zmieniał się nigdy, nawet w
zależności od nastroju. Tak samo też niemal zawsze szczerzył się szeroko, ukazując rząd równiutkich zębów.
– Jaki
kolejny, niezdrowy pomysł powstał w twojej głowie? –
odpowiedziałam mu pytaniem, choć wiedziałam do czego zmierzał.
Uwielbiał głupio podpuszczać mnie w kwestii relacji damsko-męskich, często
bez podstaw i jakiegokolwiek sensu, kiedy dla porównania Matt
zamknąłby mnie w jakiejś chatce w Zakazanym Lesie na kilkadziesiąt kłódek, by uchronić przed każdym śmiałkiem. Podejrzewałam
jednak, że gdyby przyszłoby mu traktować któregoś kandydata
poważniej, Shōn pomógłby starszemu w zastawianiu wnyk i wrzucaniu wszystkich kluczyków do grząskiego bagna.
– Byłaś
zbyt oschła – stwierdził, stając obok mnie i przewiesił mi się
na szyi.
– Byłam
miła – podkreśliłam to, siląc się na dosadne
przeliterowanie. – Nie chcę, żeby chłopak robił sobie
dodatkowego zachodu.
– Niekoniecznie
o to może w tym chodzić – odezwał się niczym wyrocznia.
– A
niby o co innego?
– Nie
jestem do końca przekonany, że tylko o to, o czym myślisz – poklepał mnie
sugestywnie po uszkodzonym boku. To dlatego w jego głosie od samego
początku słyszałam dziwną satysfakcję i niezrozumiałe
cwaniactwo, a usta wykrzywiał w dwuznacznym uśmiechu. Kochałam go,
ale też nienawidziłam, kiedy wykorzystywał na mnie swoje dziwne
sztuczki, opatentowane na niespokrewnione z nim dziewczyny. Shōn być może faktycznie stanowił swego
rodzaju ideał – był bystry, szybki,
zorganizowany i ponadprzeciętny we wszystkim, czego się dotknął.
Wiecznie uśmiechnięty, przykuwał uwagę i z relacji samej Chloë,
był po prostu szalenie czarujący, Mia, dokładając mi współczuć, że mogę być tylko jego siostrą. Dodatkowo posiadał jakieś
swoiste instynkty, które wykorzystywał na ludziach, by pozyskać to, na czym mu zależało. Tylko w
zupełności nie wiedziałam, dlaczego stosował to także na mnie – w końcu
znałam go od poszewki, wiedziałam o nim więcej i miałam pewnego rodzaju asy w rękawie.
– Mówisz
jakbyś coś wiedział – wyparowałam od razu, patrząc prosto przed siebie.
– Może
wiem.
– Shōn – nadepnęłam obcasikiem na jego but, trafiając chyba na dużego
palca i dodając – mówisz albo znikasz.
– Po
prostu bądź mniej zapobiegawcza. Porozmawiaj z nim jak dziewczyna.
W
odruchu wywróciłam oczami. Przecież bezustannie nią
byłam.
– Jakim
cudem w ogóle zdołałeś cokolwiek usłyszeć?
Machnął
mi przed nosem swoją różdżką z czerwonego dębu i włóknem ze
smoczego serca na tyle teatralnie, bym mogła się domyślić, że
zdobył jakieś zaklęcie, którym zamierzał mnie i torturować, jak
i niedalekiej przyszłości także szantażować.
– Znikam,
Mia – zanim mnie wyminął, klepnął jeszcze kilkukrotnie po
barku, jakby na pokrzepienie i podążył wraz
z tłumem, który zapychał cały korytarz.
W ogóle to mam wrażenie, że pozmieniałam im charaktery nieco, naciągnęłam je jakby. Ale to chyba podświadomie, by relacja nie wyglądała na podobną do tej pierwotnej historii i w ogóle. Mam nadzieję, że nie przesadziłam, chociaaż, tu chyba będzie więcej przesad, jeśli już. I o stokroć szybciej niż tam, to też, bo tam się ślimaczyyy.